Литмир - Электронная Библиотека
A
A

ARTUR – (unosi głowę i wskazuje na Stomila) Co to jest?

ELEONORA – Własnego ojca nie poznaje, nieszczęście! (płacze)

ARTUR – Cicho, kobiety! Nie pytam o moje pochodzenie. Co znaczy ta maskarada?

STOMIL – (oglądając sobie nogi) To? To są kama-szki…

ARTUR – Ach, racja… kamaszki… (popada \v zadumę)

EUGENIUSZ – Artur jest trochę zmęczony, ale wszystko wróci do normy. Na miejsca, baczność! Żadnych zmian w programie! (do Artura, przymilnie) Hę hę, Arturku, to był tylko żart, co? Chciałeś nas wypróbować, co? Ach, ty figlarzu! Ale wiedz, że my wszyscy trzymamy się twardo. Wszyscy poza-pinani jak należy, na wszystkie guziki, z góry na dół, raz na zawsze! Stomil chciał nawet włożyć gorset. Głowa do góry, Arturku, odpocznij sobie, a potem do ślubu!

STOMIL – A ten ciągle swoje. Czy nie widzisz, że on się urżnął jak świnia, ty cieniu przeszłości? Moja krew, moja krew!

EUGENIUSZ – Nieprawda, milczeć! Do dzieła, Arturku, do dzieła! Wszystko gotowe. Jeszcze tylko jeden krok…

ARTUR – (osuwając się na kolana przed Stomilem) Ojcze, przebacz!

STOMIL – A to co znowu, jakaś nowa sztuczka?

ARTUR – (idąc za nim na kolanach) Byłem szalony! Nie ma powrotu, nie ma teraźniejszości, nie ma przyszłości. Niczego nie ma!

STOMIL – (umykając mu) Nihilista czy co!

ALA – (zrywając welon) A ja? Czy mnie także nie ma?

ARTUR – (zmieniając kierunek i idąc na kolanach do Ali) Ty przebacz mi także!

ALA – Dziecko, tchórz! Impotent!

ARTUR – Nie, nie, nie trzeba tak mówić, nie trzeba… Ja się nie boję, tylko uwierzyć nie mogę, ja wszystko, ja życie własne, ale powrotu nie ma, nie ma, ta stara forma nie stworzy nam rzeczywistości, ja się pomyliłem!

ALA – O czym ty mówisz?

ARTUR – O stworzeniu świata!

ALA – A o mnie? Kto będzie mówił o mnie?

EUGENIUSZ – Zdrada!

ARTUR – (zmieniając znowu kierunek i poruszając się na kolanach w stronę Eugeniusza)…I wuj niech mi wybaczy! Zawiodłem wujcia nadzieje. Ale niech mi wuj wierzy: to niemożliwe…

EUGENIUSZ – Nie chcę o niczym wiedzieć! Opanuj się! Wstań, żeń się! Załóż rodzinę, myj zęby, jedz widelcem i nożem! Niech świat znów usiądzie prosto i nie garbi się. Zobaczysz, że nam się uda. Czy chcesz zmarnować ostatnią szansę?

ARTUR – To nie była szansa. Myśmy się pomylili, to beznadziejne…

EUGENIUSZ – Stomil ma rację. Jesteś pijany, sam nie wiesz, co mówisz!

ARTUR – Tak, jestem pijany, bo na trzeźwo się pomyliłem. Upiłem się, żeby zerwać z moją pomyłką. Niech wuj także sobie golnie.

EUGENIUSZ – Ja? Nigdy!… Najwyżej kieliszek… (nalewa sobie kieliszek wódki i wypija duszkiem)

ARTUR – Upiłem się z trzeźwości. Mądrze się upiłem.

STOMIL – Nie opowiadaj nam tu historyjek. Z rozpaczy się upiłeś.

ARTUR – Tak. Z rozpaczy także. Z rozpaczy, że forma nie zbawi świata.

EUGENIUSZ – A co?

ARTUR – (wstaje z klęczek, uroczyście) Idea!

EUGENIUSZ – Jaka?

ARTUR – A żebym to ja wiedział? Ale konwencja zawsze brała się z idei. Ojciec miał rację, jestem tylko żałosnym formalistą.

STOMIL – Nie przejmuj się, synu. Wiesz, że zawsze byłem pobłażliwy. Co prawda dosyć wycierpiałem przez twoje pomysły. Na szczęście wszystko minęło. (zdejmując surdut) Gdzie moja piżama?

ARTUR – (rzuca się na niego i nie pozwala mu zdjąć surduta) Stać! Do piżamy także nie ma powrotu!

STOMIL – Jak to nie ma? Jeszcze chcesz nas zbawiać? Myślałem, że ci już przeszło.

ARTUR – (agresywnie, z właściwą pijakom łatwością przechodzenia w stany przeciwne. Tryumfalnie) A co? Myślał ojciec, że ja poddam się tak łatwo?

STOMIL – Przez chwilę byłeś człowiekiem. I znowu chcesz zostać apostołem, ty diable?

ARTUR – (uwalniając Stomila, z emfazą) Ja wam przyszyłem fałszywe epolety przebrzmiałych godności i ja wam je zrywam! Ta dłoń jest ta sama! I jeśli pokajania żądacie, otoście mnie mieli na kolanach! W rozumie był mój grzech i abstrakcji, córce-wszetecznicy jego. Teraz rozum mój zamroczeniem pokonałem, ja nie zwyczajnie się upiłem, ale rozumnie, chociaż chciałem mistycznie. Upojenie ogniste mnie oczyściło. Dlatego wybaczyć mi musicie, bo czysty już stoję przed wami. Ja w szaty was odziałem i ja z was je zdarłem, bo całunami były. Ale nie zostawię was nago na wietrze histońi, choćbyście przeklinać mnie mieli aż do wnętrzności moich. Edek! (wchodzi Edek) Zamknij wszystkie drzwi.

ELEONORA – Zamknij, Edziu, bo przeciąg.

ARTUR – Pilnuj, żeby nikt nie wyszedł!

EDEK – Zrobione, panie Artku.

STOMIL – To pogwałcenie swobód obywatelskich!

ARTUR – Swobód wam się zachciało? Nie ma wolności od życia, a życie to synteza. Wy byście się chcieli zaanalizować na śmierć! Na szczęście ja tu jestem.

EUGENIUSZ – Arturze, wiesz, że ja nie popieram Stomila, ale czy nie posuwasz się za daleko? Czuję się w obowiązku cię przestrzec. Jestem za wolnością jednostki, mimo wszystko.

ARTUR – A teraz znajdziemy ideę.

STOMIL – (równocześnie z Eugeniuszem i Eleonorą) Jak ty mówisz do ojca?

EUGENIUSZ – Ja umywam ręce.

ELEONORA – Arturze, połóż się, zrobię ci kompres!

ARTUR – Nikt stąd nie wyjdzie, dopóki nie znajdziemy idei. Edek, nie wypuszczaj nikogo.

EDEK – Tak jest.

Pauza.

ELEONORA – Znajdźcie mu coś i niech da spokój. Muszę wyjść, bo ciasto mi się przypali.

EUGENIUSZ – Może i lepiej mu się nie sprzeciwiać… Jest ich dwóch.

ARTUR – Co wujcio proponuje?

EUGENIUSZ – Czy ja wiem… Może Bóg?

ARTUR – Nie chwyci. To już było.

EUGENIUSZ – Masz rację. Już za moich czasów to nie szło. Ja sam wychowałem się w wieku oświecenia i nauk ścisłych. Boga zaproponowałem tylko dla formy.

ARTUR – Nam już nie formy trzeba, ale żywej idei.

EUGENIUSZ – No to może sport? Jeździłem kiedyś konno…

ARTUR – Wszyscy już ćwiczą, ale to nie daje rezultatów.

EUGENIUSZ – Nic więcej mi nie przychodzi do głowy. Może Stomil coś powie.

STOMIL – Ja zawsze mówiłem, że eksperyment.

ARTUR – Mówmy poważnie.

STOMIL – Kiedy ja mówię poważnie. Chodzi o to, żeby torować drogę. Człowiek osiąga coraz to nowe zdobycze, a zdobycze wynikają z doświadczeń. Odrzucać i doświadczać. Sięgać wciąż po nowe życie.

ARTUR – Nowe życie! Ja nie wiem, co robić ze starym, a ojciec mi tu jeszcze mówi o nowym życiu. To już trochę za dużo.

STOMIL – Jak sobie chcecie, ale jak dotąd wszystko jest w fazie eksperymentu.

EUGENIUSZ – Eleonora, może ty o czymś wiesz?

ARTUR – Kobiet nie ma co pytać.

ELEONORA – Wiedziałam, ale zapomniałam. Wszystko na mojej głowie. Zapytajcie Edka.0n ma zdrowy rozsądek. Jak on coś powie, to można mu wierzyć.

STOMIL – Tak, Edek to mądrość zbiorowa.

ARTUR – A ty, Edek?

EDEK – Postęp, proszę pana.

ARTUR – Jak to należy rozumieć?

EDEK – No, w ogóle postęp…

ARTUR – Ale jaki postęp?

EDEK – Postępowy. Do przodu.

ARTUR – Znaczy się… naprzód?

EDEK – Tak jest. Przodem do przodu.

ARTUR – A tył?

EDEK – Tył też do przodu.

ARTUR – Ale wtedy przód będzie z tyłu?

EDEK – Zależy, jak popatrzeć. Jak od tyłu do przodu, to wtedy przód będzie z przodu, choć do tyłu.

ARTUR – To jakieś mętne.

EDEK – Ale postępowe, proszę pana.

Wchodzi Eugenia, wspierając się na lasce.

EUGENIA – (nieśmiało) Chciałam wam coś powiedzieć…

ELEONORA – Niech mama nie przeszkadza. Nie widzi mama, że mężczyźni rozmawiają o polityce?

EUGENIA – Kiedy ja tylko jedno słowo…

ARTUR – Nie, to mi się nie podoba. Ja muszę mieć jakąś ideę, która da mi formę. Taki postęp tylko rozprasza. To amorfia.

EUGENIA – Moi drodzy, pozwólcie mi, ja wam nie zabiorę wiele czasu.

STOMIL – Co jest?

ELEONORA – Nie wiem, mamie coś się stało.

STOMIL – Później. Teraz jesteśmy zajęci, (do Artura) A ja powiadam: lepiej wrócić do eksperymentów. Idea przyjdzie sama.

Eugenia zdejmuje z katafalku bibeloty i serwetki.

ELEONORA – Co mama robi?

14
{"b":"100999","o":1}