Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Już tobie więcej jak 50 pezów (sakiewkę wyjął) dać nie mogę. Więcej nie dam, bo nie mam. Ale jakbyś chciał do Rio de Janeiro pojechać i tamtejszego Poselstwa się czepiać to, owszem, na podróż dam i nawet co na odczepne dołożę, bo literatów nie chcę tutaj mieć; bo tylko doją a i obszczekują. Jedźże tedy do Rio de Janeiro, dobrze ci radzę.

Owoż Zdumienie, Zdziwienie moje! Znów tedy mu do nóg padłem i (sądząc, że niedobrze mnie zrozumiał) osobę swoją ofiarowywałem.

Powiada więc:

– Dobrze już, dobrze, masz tu 70 pezów i więcej nie dój, bom nie krowa.

Widzę więc, że on mnie piniędzmi zbywa; a już nie tylko piniędzmi, ale Drobniakami! Na tak ciężką obrazę moją mnie krew do głowy uderza, ale nic nie mówię.

Dopiroż mówię:

– Widzę, że JW. Panu bardzo drobnym być muszę, bo mnie Drobniakami podobnież JW. Pan zbywasz, a pewnie mnie między Dziesięć Tysięcy literatów zaliczasz; a ja nie tylko literat, ale i Gombrowicz!

Zapytał:

– A jaki Gombrowicz?

Powiadam:

– Gombrowicz, Gombrowicz.

Łypnął i powiada:

– Ano, jak Gombrowicz, to maszże tu 80 pezów i więcej nie przychodź, bo Wojna i Pan Minister zajęty.

Ja powiadam:

– Wojna.

On mówi:

– Wojna.

Ja mówię:

– Wojna.

On mnie na to:

– Wojna.

To ja jemu:

– Wojna, wojna.

Przestraszył się nie na żarty, aż mu jagody zbielały, łypnął na mnie okiem:

– A co? Maszże wiadomość jaką? Mówiono ci co? Nowiny jakie?… – ale się pomiarkował, chrząka, kaszle, za uchem się drapie i mnie klepnął:

– Nic to, nic, nie bój się, już my wroga pokonamy!

A zaraz głośniej krzyknął:

– Już my wroga pokonamy!

Wtedy więc jeszcze głośniej krzyknął:

– Już my wroga pokonamy! Pokonamy!

Powstał i krzyczy:

– Pokonamy! Pokonamy!

Słysząc te wykrzyki jego, a widząc, że z fotela wstał i Celebruje, a nawet Zaklina, ja na kolana padłem i, w tej Celebracji św. się stowarzyszając, krzyczę:

– Pokonamy, pokonamy, pokonamy!

Odsapnął. Okiem łypnął. Mówi:

– Pokonamy, psia jego mać, już ja ci to mówię, a to ci mówię, żebyś nie mówił, że ja ci mówiłem, że nie Pokonamy, bo tyż ci mówię, że Pokonamy, Zwyciężymy, bo w proch zetrzemy dłonią mocarną najjaśniejszą naszą, w proch, pył rozstrzaskamy, rozbijemy, na Pałaszach, Lancach rozniesiemy a zgnieciemy i pod Sztandarem naszym a w Majestacie naszym o Jezus Maria, o, Jezus, o, Jezus, rozmiażdżemy, Zabijemy! O, zabijemy, rozniesiemy, zdruzgoczemy! A co się tak patrzysz? A przecie ci mówię, że zgnieciemy! A przecie widzisz, słyszysz, że ci sam Minister, Poseł Najjaśniejszy mówi, że Zgnieciemy, widzisz chyba, że sam Poseł, Minister tu przed tobą chodzi, rękami macha i ci mówi, że Zgnieciemy! A żebyś nie szczekał, że ja przed tobą nie Chodziłem, nie Mówiłem, bo przecie widzisz, że Chodzę i Mówię!

Tu się zdziwił, baraniem okiem na mnie spojrzał i powiada:

– A to ja przed tobą Chodzę, Mówię!

Potem powiada:

– A to sam Poseł, Minister przed tobą Chodzi, Mówi… To ty chyba nie byle pętelka jeżeli sam JW. Poseł tyle czasu z tobą siedzi, a i Chodzi przed tobą, Mówi, nawet wykrzykuje… Siada j że Pan Redaktor, siadaj. A jak godność, proszę?

Powiadam, że Gombrowicz. Powiada:

– Owszem, owszem, słyszałem, słyszałem… Jakżebym nie słyszał, jeżeli przed tobą Chodzę, Mówię… Trzebaż Panu Dobrodziejowi jako z pomocą przyjść, bo ja obowiązek swój wobec Piśmiennictwa naszego Narodowego znam i jako minister tobie z pomocą przyjść muszę. Owoż, że to pisarzem jesteś, ja bym tobie pisanie artykułów do gazet tutejszych wychwalające, wysławiające Wielkich Pisarzów i Geniuszów naszych zlecił, a za to krakowskim targiem 75 pezów na miesiąc zapłacę… bo więcej nie mogę. Tak krawiec kraje, jak materii staje. Wedle stawu grobla! Kopernika, Szopena lub Mickiewicza ty wychwalać możesz… Bójże się Boga, przecie my Swoje wychwalać musiemy, bo nas zjedzą! Tu się ucieszył i mówi:

– Otóż to dobrze mnie się powiedziało i Najwłaściwsze to dla mnie, jako Ministra, a tyż i dla ciebie, jako Pisarza.

Ale powiadam:

– Bóg zapłać, nie, nie. Zapytał:

– Jakże to? Nie chcesz wychwalać? Rzekłem:

– Kiedy mnie wstydno. Krzyknie:

– Jak to ci wstydno? Mówię:

– Wstyd, bo swoje! Łypnął, łypnął, łypnął! – Co się wstydzisz g…! – wrzasnął. – Jeśli Swojego nie będziesz chwalił, to kto ci pochwali?

Ale odsapnął i mówi:

– Nie wiesz to, że każda liszka swój ogon chwali?

Rzekłem tedy:

– Dopraszam się łaski JW. Panie, ale bardzo mnie wstydno.

Mówi:

– Cóżeś ty zbaraniał, zgłupiał ze szczętem, czy ty nie widzisz, że wojna, a teraz w ty chwili Mężów Wielkich na gwałt potrzeba bo bez nich Diabli wiedzą co może być, i ja tu od tego Minister, żeby Wielkości Narodowi naszemu przysparzać, o, co ja z tobą zrobię, ja chyba tobie pysk zbiję…, Ale urwał, znów łypnął i mówi:

– Czekaj że. To ty Literatem jesteś? Cóżeś ty tam wyskrobał, co? Książki jakie? Zawołał:

– Sroczka, Sroczka, chodź no tu… gdy zaś pan Radca Podsrocki przybiegł, okiem na niego łypnął, a potem z nim po cichu gada, na mnie Okiem łypie. Owoż słyszę tylko, że mówią:

– G…rz! Potem znowu:

– G…rz!

Dalej Radca do Ministra mówi:

– G…rz!

Minister do Radcy:

– G… rz pewnie musi być, ale Oko, nos dobry!

Mówi Radca:

– Oko, nos niczego, 20 choć g…rz, tyż i czoło dobre!

Mówi Mrnister:

– G…rz to, nic innego, bo wszyscy wy g…rze jesteście, ja tyż g…rz, g…rz, ale oni tyż g…rze i co tam kto się pozna, kto tam co wie, nikt nic nie wie, kto się na czem rozumie, g… g…

– G… – powiada Radca. – No to dali go! – powiada Minister. – Ja tu zara trochi Pochodzę, a potem lu! I patrzę, a to on Chodzić zaczął i Chodzi, Chodzi po salonie, brew marszczy, głowę schyla, sapie, szumi, puszy się, aż Huknął i Łypnął:

– Zaszczyt to dla nasi Zaszczyt, bo my Wielkiego Pisarza Polskiego gościmy, może Największego! Wielki to Pisarz nasz, może i Geniusz! Co się gapisz, Sroka? Powitaj wielkiego g…, to jest te… Geniusza naszego!

Tu mnie Radca niski ukłon składa. Tu mnie JW. Minister się kłania!

Tu ja, widząc, że szydzą, żarty odprawują, chcę w ciężkiej obrazie mojej bić człowieka tego! Ale Minister mnie na fotel sadza! Podsrocki Radca bucik wylizuje! Sam Minister Poseł o zdrowie moje wypytuje! Radca zaś służby swe ofiarowuje! Wiec JW. Poseł o moje życzenia i rozkazy pyta! Więc Radca o wpisanie do Księgi Pamiątkowej prosi! Więc Minister pod ramię bierze, po salonie oprowadza, a Radca dookoła mnie skacze, doskakuje! I Minister:

– Święto bo Gombrowicza gościemy!

A Podsrocki Radca:

– Gombrowicz gościem jest naszym, sam Geniusz Gombrowicz! Minister:

– Geniusz to Narodu naszego Sławnego! Podsrocki:

– Wielki Mąż Narodu naszego wielkiego!

Owoż to dziwny, najdziwniejszy Przypadek mój i Sprawa moja! Bo wiedziałem przecie, że to g…rze są, którzy mnie za g…rza mają i to wszystko g…, g…, a ja bym g…rży tych po łbie pobił… A przecie nie kto inny to był, tylko sam Poseł, Minister, tyż i Radca… a stąd Nieśmiałość moja, lęk mój, gdy mnie tak ważne Osoby czczą i honorują. I gdy w tem salonie Minister z Radcą na mnie naskakują, Honorują, gdy za mną biegają, ja, znając wysoki Urząd, godność, wagę tych g…rzów, nie mogłem zbyć, pozbyć się Honorów owych! A też to ja jak śliwka w g… wpadłem! Aż odsapnął Poseł i ozwał się, a już bardziej dobrotliwie:

– No pamiętaj g…rzu, żeś tu przez Poselstwo jak należy uhonorowanym został, a tera o to dbaj żebyś nam wstydu przed ludźmi nie zrobił, bo my ciebie ludziom Cudzoziemcom jako Wielkiego G. Geniusza Gombrowicza pokażemy. Tego Propaganda wymaga i trzeba by wiedziano, że Naród nasz w geniuszów obfity. A co, pokażemy, Sroczko?- Pokażemy- powiedział Radca – pokażemy; g…rze to i na niczem się nie poznają!

Dopiero na ulicy folgę dałem wzburzonemu uczuciu mojemu! O, co to, jak to, skąd to, o, co to się stało?! O, a to podobnież znów mnie złapano, złapano! O Jezus, o Boże, znowuż mnie w Życiu mojem przyłapano, a jak liszkę w potrzask! Nigdyż tedy ja się z Losu mego nie wyzwolę? Czy znowuż powtarzać muszę Wieczny Los mój i Więzienie moje?! A gdy Przeszłość moja mną jak słomką miota, gdy przepadłe wracają odmęty, ja jak koń się wspinam, jak lew drżę, Ryczę, w furii łapami wybijam i o kratę nowego rzucam się więzienia! O, po cóżem ja do tego Poselstwa przeklętego chodził?! Otóż to g…rzom się Wielkości zachciało, Wielkości im trzeba, Geniuszów wielkich Bohaterów, żeby to przed ludźmi się pokazać, a że to niby Geniusza Gombrowicza mamy, więc co to znaczymy, jaka chwała nasza, a jaka zasługa, jaki to Pałac nasz, jakie mebelki, szory, pychy, szychy; i, bójcie się Boga, nie dajcie żeby nam pośladków zbito, bo my Geniusza Gombrowicza mamy! Tymże to chamskim szwurclem chciał JW. Poseł g… g… oczy ludziom Cudzoziemcom mydlić, słusznie uważając, że w Amerykanów owych łatwo swoje wmówi, a jeśli mnie się nisko kłaniał będzie, to ja jemu jak ciasto przed Ludźmi urosnę. Nie możeż to być! Nic z tego! I dopiroż w gniewie okropnym moim ja raz po razie tego Ministra g… g… g… wyrzucałem, odprawiałem, pałą, kijem przeganiałem, wyganiałem! Przeklętyż Minister g… co Narodu swego nie szanuje! Przeklętyż naród, co Synów swoich nie szanuje! Przeklętyż człowiek i Naród, którzy siebie wzajem nie szanują! I, w zapamiętaniu, ja Ministra, urzędy wszelkie, godności, zaszczyty, czasy nasze, życie nasze, Naród, Państwo g… g… g… rozganiając, przeganiając, kijem, palą kropiąc, znowuż Ministra tego g…rza płatnego zwalniałem; a gdy już z 50 lub 60 razy 22 go zwolniłem, przegoniłem, jeszcze i znowuż go zwalniałem, wyganiałem! Aż tu spostrzegłem, że śmiech przechodniów wzbudzam, którzy na mnie spod oka spoglądali.

4
{"b":"100710","o":1}