Pragnienie zaś duszy mojej takie; aby coś się Stało. O, niechże co chce się dzieje, byleby to z miejsca ruszyć… a bo już mnie zmierziło! A bo już nie mogłem! A bo dosyć, dosyć tego starego, niech co Nowe będzie! Dać tedy trochę luzu chłopakowi, niech on Co Chce robi. A niech ta Ojca sobie zamorduje, niech Bez Ojca będzie, niech z domu idzie na Pole, na Pole! Dać jemu grzeszyć, niech on siebie w Co Zechce przemienia, a choćby w Mordercę, Ojcobójcę! Choćby i w Cudaka! Niech się ta parzy z kiem chce! Gdy Myśl taka we mnie, silne mdłości mnie chwyciły i małom nie zrzucił, a jakby się we mnie Łamało, Pękało w bólu, w zgrozie przenajokropniejszej… bo już to straszna, najstraszniejsza ach chyba Najwstrętniejsza Myśl aby jego, Syna, grzechowi, rozpuście wydawać, kazić, jego Psuć, Zepsuć, ale nic, nic, niechta, niechta, co ja się będę bał, co ja się będę brzydził, owszem, niech się staje co Stać się ma, niech się łamie, pęka, niech się rozwala, rozwala i o Synczyzna Stająca się Nieznana Synczyzna! I tak ja przed nim po ciemku w nocy stojąc (bo zapałka zgasła) Nocy, Ciemności i Stawania się wzywałem, tak ja jego z rodzicielskiego ojcowskiego domu na Noc, na pole wyganiałem. O Noc, Noc, Noc! Ale co to, co to? A kto to przed dom zajeżdża? Co to za gwar, Rozgłos? A tam krzyk, hałas, zajeżdżanie, z biczów strzelanie, a śpiwki, a pokrzykiwanie. „Kulig, Kulig" krzyczą! Widząc tedy że JW. Poseł z kuligiem nadjechał, wybiegłem do pokojów gości witać.
Gonzalo z lampą przed dom wypadł, żegna się krzyżem św., że niby ze snu zbudzony. Krzyczą, zajeżdżają, wysiadają i z szumem, hukiem do domu wbiegają, przez Salony bieżą… za nimi kapela… a już stołki, dywany odsuwają, już tam jeden się przewrócił, drugi Lampę zbił, ale nic, stołki na bok, stoły na bok, i kapela we wszystkie skrzypki uderzyła! Dalejże tańcować! Tańcują! Tańcują!
Za górami, za lasami Tańcowała Małgorzatka z góralami! W pierwszej parze JW. Poseł tańcował z Prezesową Pścikową, w drugiej W. Pułkownik z JW. Panią Kielbszową, w trzeciej W. Prezes Kupucha z Panią Kownacką, w czwartej Profesor Kaliściewicz z panną Tuśką, w piątej Radca Podsrocki z panną Myszką, a w szóstej pan mecenas Worola z panią Dowalewiczową. Dalej inne pary. Tłum! Tłum! A chyba kwiat Kolonii naszej! Wszystkie pary! Hurmem zajechali i hurmem Tańcują, hoc, hoc, tirli, tirli, z podkówek krzeszą i dom cały wypełniają aż na ogród bije. Ćwir, ćwir, ćwir, za kominem, siedzi Mazur ze swym synem! Wszystkie rybki śpią w jeziorze! Kulig tedy, Kulig! Porwał pan Zenon pannę Ludkę, okręcił:
Za górami, za lasami. Tańcowała Małgorzatka z góralami!
Tu sługi biegną z jadłem, z butelkami, stoły zastawiają, tam Gonzalo rozkazy wydaje, a stangreci, czeladź przez okna zaglądają i już dom cały tak Bucha, że na łąki, na Pola wybucha!
A napijmy się! Używajmy, dlaczego nie pijesz? Jeszcze go raz!
Hoc, hoc, hoc, dziś, dziś, dziś! Oj, panno Zosiu! Oj, panno Małgosiu! A co tam, panie Szymonie? Hej, panie Mateusz, kopę lat, kopę lat! Było nie było! Ale do mnie panna Muszka z panną Tolcią podbiegają:
– Tańczyć! Tańczyć! Kulig!…
i rozgrzane, zgrzane, śmieją się, śpiewają. Dopiroż powiadam do Radcy Podsrockiego, który obok butelkę otwierał:
– Bójże się Boga, a toż chyba nowiny jakie szczęsne nadeszły, o których ja nie wiem, bo tak nadzwyczajna radość wszystkich Rodaków pod przewodem samego Posła nie może z innej i przyczyny być, jak tylko ze zwycięstwa nad wrogiem. A ja; w gazetach czytałem, że już po wszystkim i nasza przegrana.
Odpowiedział mi:
– Milcz, milcz. Owszem, pogrom, klęska, i koniec, już i na obie łopatki leżemy! Ale my z JW. Posłem to umyśliliśmy, żeby niczego po sobie nie pokazywać, a właśnie i Kuligiem, Kuligiem! Zastaw się, a postaw się!
I zaraz kubek wznosi: Wiwat! Wiwat! – Wiwat! – zakrzyknęli, a tancerzów wąż poprzez wszystkie pokoje przebiega i z Potrząsaniem, z krzesaniem a z przytupywaniem i z poklaskiwaniem! To znów w pary się rozłamali i parami tańczą! Tam zaś, po bokach, starszych przygadki, Popijanie, to znów z dubeltówki całowanie, oj, panie Walenty, oj, panie Franciszek, a co tam pani Doktorowa, a jak dzieci? Jeszcze kropelkę! Bóg zapłać, Bóg zapłać! Ale Minister do mnie przypadł:
– Tańcz mazgaju, dlaczego nie tańczysz? Cóż to, nie wiesz, że Polak do tańca a i do Różańca? Tańcz, tańcz, Krakowiaka!
Abośmy to jacy tacy,
Chłopcy Krakowiacy!
Ja Jemu powiadam:
– Ja bym tańczył, ale to podobnież wszystko przepadło. Łypnął okiem na prawo i lewo:
– Milcz! Milcz! Schowaj to, co mówisz, bo za nic nas ludzie będą mieli! Cóżeś zgłupiał, żeby się z tym chwalić! Zastaw się, a postaw się!
Zastaw się, a postaw się.
Zastaw się, a postaw się.
Oj, dziś, dziś, dziś! Dali go! Tańczyć, tańcować! A pokazać Cudzoziemcom jak to my tańczemy! A tańcować tańcować! A pokazać jakie to Śpiwki nasze, a jakie hołubce, jaka przytu-panka! Pokazać jakie to Dziewczęta nasze, jakich Chłopców mamy! Krew nie woda! Dziś, dziś, dziś! A niech widzą, jaka to Uroda nasza! Oberek, Mazur, Mazur!
Bo w Mazurze taka dusza, Że choć umarł to się rusza!
Tańcz, tańcz, tańcz!… Na kolana padłem. Ale stary pan Kaczeski przystąpił do mnie, że za potrzebą chce na dwór wyjść i żeby to Psi go nie opadły… Z nim wiec razem na dwór wyszedłem i, gdy on pod krzakiem się załatwia, ja na dom spoglądam, który na pola, lasy tańcem a światłem a huczną Zabawą wybucha. A w górze niebo czarne, jak Obwisłe. Tu zaś Kulig huczy, a już to się Wdzięczy, a już to się Kocha w sobie rozkochany jak Oczarowany i kocha się Kocha, a śmigłość, a dziarskość i podkówką krzeszą i Kocha się, Kocha siebie, Kocha, w sobie Zadurzony, a już Zakochany i Kochajmy się, Kochajmy się, dziś, dziś, dziś! Oj, ale to Kocha się, Kocha się, Kocha… A niebo czarne, puste; a tu blisko krzak jakiś ciemny, niezbadany… dalej zaś dwa drzewa stały… a dalej gromba jakaś była, ale Ciemna, Nieruchoma…
I coś tam za krzakami, niedaleko płota, szurgnęło. Ja patrzę, a tam stwór dziwny się przemknął koślawo: cielę, nie cielę, chyba Pies duży, ale z kopytami i jakby garbaty. Krzaka rozchyliłem i widzę, że pod magnoliami inny stwór podobny sadzi, a właśnie jakby kto oklep na psie jechał: ale dwie ludzkie głowy ma! Jakem dwie głowy ludzkie zobaczył, skóra na mnie ścierpła i pierwsza chęć moja, żeby do domu uciekać; alem się wstrzymał i przyjrzeć się nieczystości tej postanowiłem.
Bokiem tedy, wzdłuż płotu, zachodzę, za krzakami: a tam szurganie, podskoki i jakby konie… bo ciężko skakają, stękają. A i Sapanie, ale jakby ludzkie. To znów jakby Kwik cichy, zduszony, albo wierzganie, albo Tratowanie. I chyba dość dużo tego, choć nie psy, nie konie, ani też nie ludzie. Jeszcze więc bliżej krzakami zalazłem, aż w pomroce, o jakie pięćdziesiąt kroków, Kupę dużą zobaczyłem… Bo to Kupą stało za drzewami, a jakby skakało, jakby się tam gziło, na kieł brało, ale, wstrzymywane, jakby na miejscu Kopytami biło… i Chrapanie, kwik cichy zduszony, albo i jęk, a ludzki prawie… To więc widowisko tak Bolesne jakieś a tak Okropne, Straszne, tak Przestraszne, żem się w słup soli zamienił i jakbym zmarzł, wcale ruszyć się nie mogłem.
Wtem jeden ze stworów owych niezgrabnymi skoki do mnie się przybliżył (a właśnie jak to jeździec na koniu, gdy konia objeżdża i jego ostrogą musztruje, a wędzidłem ściąga) i Baron to był! Baron na Ciumkale! A zaraz drugi Jeździec nadjechał, w którym Rachmistrza poznałem: on, ciężko tratując, na Cieciszu siedział i jego ostrogą zażywał, a wędzidłem ściągał, aż chrapał, kwiczał Ciecisz! Zacharczał tedy Rachmistrz cicho, Przeraźliwie:
– Czy wszystko gotowe? – Gotowe – zacharczał Baron przeraźliwie. – Jeszcze nie! – zacharczał Rachmistrz z przerażeniem. – Jeszcze my nie dosyć Straszni! Jeszcze więcej Ostrogi zadać koniom naszym! Niech ponoszą! A dopiro, gdy Kawaleria nasza arcypiekielną się stanie, ataku dam sygnał i Uderzymy! A gdy uderzymy, Stratujemy! A gdy stratujemy, Rozniesiemy! I zwyciężymy, Zwyciężymy! – Zwyciężymy! – wycharknął Ciumkała z kwikiem, z charkiem czarnym. – Zwyciężymy, bo my Straszni, Straszni, o, Bij Zabij, Przerażaj, Przerażaj, Dosiadaj, Dosiadaj! – Bij Zabij – charknęli. – Bij Zabij!