Nagle zadzwonił telefon. Anders podniósł słuchawkę.
– Tak…?
– Tu recepcja – usłyszał żeński głos. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale jest tu ktoś do pana. Mężczyzna. Tłumaczyłam mu, że jest późno, ale on nie chce odejść. Mówi, że ma pilną sprawę i musi się z panem widzieć. Zaraz.
– Jak się nazywa?
– Chwileczkę… – recepcjonistka zawahała się. Anders usłyszał przytłumiony odgłos rozmowy. – Blend. Nazywa się Blend. Specjalnie przyleciał z układu Atora. Bardzo prosi o rozmowę. Zejdzie pan na dół?
– To jego pomysł?
– … Z czym?
– Z tym zejściem na dół.
– Tak. Tak zaproponował. Nie chce panu przeszkadzać.
– W nocy nigdy nie opuszczam pokoju.
– W takim razie…
– Dobrze – przerwał Anders. – Porozmawiam z nim. Proszę skierować go do mojego apartamentu.
Odłożył słuchawkę. „Blend” – po raz pierwszy słyszał to nazwisko. Czyżby czarownica była aż tak uparta?
Spostrzegł, że drzwi są wciąż otwarte, z tego wszystkiego zapomniał je zamknąć. Ale rozmowa z recepcjonistką pozwoliła mu ochłonąć. Znowu był sobą. Twardym, trzeźwo myślącym zabójcą czarownic.
Ledwie zatrzasnął drzwi, telefon zadzwonił powtórnie.
– Słucham – rzucił w słuchawkę.
– To jeszcze raz ja, z recepcji. Ten gość już idzie do pana. Dzwonię, bo przypomniałam sobie, że przed godziną pytał pan, czy ktoś może dowiadywał się o pana. To był chyba ten człowiek, poznałam go po głosie.
– Dziękuję bardzo…
– I jeszcze jedno. Nie chciałam tego przy nim mówić, ale wygląda tak jakoś… dziwnie.
– Dziwnie? – Anders roześmiał się.
– No… podejrzanie.
– Proszę się nie obawiać – odparł Anders. – Mam przy sobie dwa granaty i karabin maszynowy.
Recepcjonistka zachichotała.
– To już nie będę przeszkadzała. Dobranoc.
– Dobranoc.
Anders wyjął z szuflady kredę i poprawił zamazany nieco magiczny znak przy drzwiach. Potem stanął przy wejściu i czekał. Za chwilę usłyszał pukanie.
– Otwarte! – krzyknął i w skupieniu rozeznał telepatycznie sytuację. Odczyt był pozytywny, ale w progu stał mężczyzna, którego twarz oglądał tej nocy już dwukrotnie.
– Dobry wieczór – powiedział nieśmiało przybysz. – Czy to pokój pana Nika Andersa?
Anders przyjrzał się nieznajomemu. Oto trzeci raz w ciągu ostatniej godziny słyszał z tych samych ust prawie identyczne pytanie. Z tych samych, albo z takich samych.
– Zgadza się – odrzekł i powiedział najprostsze zdanie, które mogło mu wszystko wyjaśnić: – Proszę wejść.
Mężczyzna bez wahania przeszedł po magicznym znaku, a Anders nie odebrał nawet małej zmiany jego stanu emocjonalnego. Wszystko było w porządku. Wreszcie pojawił się człowiek, którego przybycie poprzedziła wizyta czarownicy. Dwukrotna wizyta. Musiało jej bardzo zależeć… na czym?
– Nazywam się Abejder Blend – przybysz przedstawił się. – Przybyłem z planety Chiropter w układzie gwiazdy Ator. Jestem przedstawicielem osady kolonistów i zostałem delegowany, aby prosić pana o pomoc.
– Czarownica? – wtrącił Anders.
Abejder Blend przytaknął z błyskiem w oczach.
– Dlaczego akurat ja? – zapytał Anders.
– Prawdę mówiąc, to przypadek. Szukałem kogoś, kto podjąłby się zabi… to znaczy…
– Zabicia czarownicy – podpowiedź była bezlitosna.
– … Właśnie. Pewni ludzie… przyjaciele… polecili mi pana. Podobno cieszy się pan dużą sławą.
– To prawda – przytaknął nonszalancko Anders. – Jako zabójca – owszem.
– Jako zabójca czarownic… – zaznaczył niepewnie Blend.
– Tak – Anders celowo prowokował swojego rozmówcę. Mimo wszystko, w odczycie telepatycznym jego uczuć była pewna drobna niejasność – jakaś zagadkowa obawa. Ale chyba nic poważnego z tego nie wynikało.
Usiedli na kanapie.
– Zanim w ogóle zaczniemy rozmowę o szczegółach – podjął Anders – muszę zapytać o pewien drobiazg. Jak wygląda wypłacalność pana i pańskich przyjaciół?
W tym momencie odebrał gwałtowne zachwianie stanu emocjonalnego Blenda. To było to – zabójca czarownic uśmiechnął się z niesmakiem – to była ta obawa.
Trywialna sprawa, nie są bogaczami. Anders wolał pracować dla ludzi bogatych, bo tacy mieli czym płacić za usługi.
Blend zwlekał z udzieleniem odpowiedzi.
– Konkretnie – ponaglił Anders. – Ile możecie zaoferować?
– Gdy opuszczałem Chiroptera – rzekł Blend – dostałem do dyspozycji kwotę czterystu pięćdziesięciu tysięcy lentów. Z tego sto trzydzieści pochłonęła podróż. Drugie tyle trzeba przewidzieć na powrót. Po odjęciu zostaje sto dziewięćdziesiąt tysięcy lentów. Jestem upoważniony do przelania tej sumy na pańskie konto – uniósł dumnie głowę.
Anders roześmiał się.
– Za ostatnią robotę dostałem półtora miliona – powiedział. Zapadła cisza. Blend poruszył się niespokojnie. Przymknął powieki i zamyślił się. Widać było, że jest bardzo zmęczony.
– To prawie wszystko co posiadamy – powiedział wreszcie. – Osadnicy na mnie czekają. Wierzą, że przyprowadzę kogoś, kto potrafi pomóc. Pan MUSI ze mną lecieć.
– Ja nie muszę robić niczego… prawie niczego…
Pomarszczona twarz Blenda upodobniła się kolorem do czystej kartki papieru. Zaciśnięte wargi odznaczały się czerwienią niczym pomalowane szminką. Powstał bez słowa i skierował się ku drzwiom.
– Chwileczkę – powstrzymał go Anders. – Nie powiedziałem: nie! Blend powrócił na swoje miejsce.
– Wiedziałem, że nie jest pan bez serca – powiedział szeptem.
– Nic pan nie rozumie – rzekł Anders. – Nawet nie wie pan, że ta czarownica uprzedza pańskie posunięcia.
Na twarzy Blenda pojawiło się zdumienie. Dziwne, ale Anders nie zauważył uczucia strachu. Blend nie bał się czarownicy.
– Pojawiła się przed panem I to dwukrotnie. Zagroziła nawet, że mnie zabije. W ogóle nie rozumiem jak to się stało, że pana zostawiła w spokoju…
Ostatnie zdanie było trafieniem w dziesiątkę. Blend przygryzł wargę i zwieszając głowę powiedział:
– Nie lubię o tym mówić… Nie znałem swojej matki, ale wiem, że była złą kobietą. Jestem synem czarownicy i to zapewnia mi nietykalność.
– Wydawało mi się, że wiem o czarownicach wszystko – oświadczył Anders. – Ale przyznaję, że nigdy nawet nie słyszałem o czymś takim.
– Przypuszczam – dodał Blend – że nikt inny nie dotarłby do pana. Czarownica z Chiroptera jest przerażająco inteligentna i sprytna. Mimo młodego wieku posiada zadziwiające umiejętności.
– Zauważyłem to. O ile podczas pierwszej wizyty popełniła mnóstwo gaf, i pomyślałem nawet, że jest głupia, to za drugim razem nieomal dałbym się nabrać. Błyskawicznie się uczy. Czy wie pan w jaki sposób usiłowała mnie podejść? Pojawiła się w pańskiej postaci.
Blend zamarł na chwilę w bezruchu. Westchnął głośno; jego oddech drżał.
– Można się było tego spodziewać. Widziałem już kiedyś, jak zmieniała się w starą kobietę.
– To niezupełnie tak wygląda. Nawet czarownice nie potrafią czynić transformacji – wyjaśnił Anders. – Zjawisko polega po prostu na pewnego rodzaju hipnozie: czarownica sugeruje swój wygląd wybranemu człowiekowi. Ja widziałem ją jako pana, lecz w rzeczywistości wciąż była sobą, młodą kobietą. Zresztą, sztuczkę tę łatwo zdemaskować, gdyż hipnoza polega na koncentracji. Udało mi się rozproszyć czarownicę, stąd znam jej prawdziwy wygląd.
Ostatnie zdanie Anders wypowiedział powoli, można było odnieść wrażenie, że zapomniał o obecności Blenda i przekazuje je samemu sobie. Przed oczami stanęły mu delikatne rysy twarzy czarownicy. Widział jej postać, rozwiany włos, gdy mówiła mu: „Nigdy nie staraj się mnie spotkać…”. I jak zbiegała po schodach – spłoszona, lecz nie pokonana.
– Panie Anders! Panie Anders… – dotarł do niego głos Blenda. – Źle się pan czuje?
Otrząsnął się. Co się z nim dzieje? To ona. Musi ją pokonać!
– Nic mi nie jest – powiedział przytomnie. – Zamyśliłem się.
– Dlaczego czarownica pojawiła się właśnie w mojej postaci? – zapytał Blend.
– Teraz dopiero rozumiem, jakie to było mądre posunięcie – odrzekł Anders.