Na części terenu ciągnącego się za murem od strony wschodniej brat ogrodnik posadził już drzewa owocowe, założył też grządki różnych warzyw i kwiatów, będące na razie jedynie zapowiedzią przyszłego sadu i warzywnika, przymiarką do ogrodu. Wszystko to zostanie zniszczone. Robotnicy ujrzeli głównego intendenta idącego w towarzystwie hiszpańskiego specjalisty od robót górniczych, popatrzyli potem na skalne straszydło i natychmiast rozeszła się wieść, iż klasztor zostanie rozbudowany od tej strony, to wprost nie do wiary, jak szybko do publicznej wiadomości przedostają się polecenia, co do których powinna obowiązywać pewna dyskrecja, przynajmniej do chwili ogłoszenia ich przez tego, który je otrzymał. Można by mniemać, że przed napisaniem do doktora Leandra de Melo Jan V wysłał do Siedmiu Słońc albo do Józefa Małego bilecik następującej treści, Nie chcę was martwić, ale przyszło mi do głowy, żeby w klasztorze zamiast osiemdziesięciu umieścić trzystu mnichów, co z drugiej strony jest dobre dla wszystkich pracujących na budowie, gdyż dłużej będą mieć zagwarantowaną pracę, a pieniędzy, jak przed kilkoma dniami powiedział mi mój zaufany skarbnik, mamy dosyć, musicie bowiem wiedzieć, że jesteśmy najbogatszym narodem w Europie, nikomu nic nie jesteśmy winni i wszystkim płacimy, na tym kończę, przesyłam pozdrowienia dla trzydziestu tysięcy Portugalczyków, którzy tam u was zdobywają swój kawałek chleba i tak bardzo się starają, by ich władca miał tę ogromną przyjemność oglądania, wzniesionej ku niebu po wsze czasy, najpiękniejszej w historii ludzkości budowli sakralnej, ktoś mi już nawet powiedział, że rzymski Św. Piotr w porównaniu z nią wygląda na jakąś kapliczkę, do widzenia, do następnego razu, pozdrowienia dla Blimundy, nie mam żadnych wiadomości o latającej maszynie ani o księdzu Bartłomieju Wawrzyńcu, tak bardzo mu pomagałem, tyle wydałem pieniędzy, świat doprawdy pełen jest niewdzięczników, jeszcze raz do widzenia.
Doktor Leandro de Melo stoi załamany u stóp ogromnej skalnej turni, znacznie wyższej od murów, które mają tu stanąć, przedtem był jedynie sędzią w Torres Vedras, szuka więc ratunku u inżyniera górnika, który będąc typowym andaluzyjskim fanfaronem mówi prosto z mostu, Aun que fuera la Sierra Morena, yo la arrancaria con mis brazos y la precipitaria en la mar, co po naszemu znaczy tyle co, Zostawcie to mnie, niebawem w tym miejscu będziecie mieć tak przestronny rynek, że lizboński nie będzie się do niego umywał. W ciągu ostatnich lat, a już minęło jedenaście, po okolicznych urwiskach bezustannie dudniło echo wybuchów prochu, ostatnio coraz rzadszych, stosowanych jedynie w przypadkach opornych występów skalnych tkwiących w już przygotowanym terenie. Człowiek naprawdę nigdy nie wie, czy wojna już się skończyła. Mówi sobie, no, to już koniec, lecz nagle okazuje się, że wcale nie, że zaczyna się na nowo, ta kurwa odżywa po prostu pod inną postacią, jeszcze wczoraj mieliśmy wymachiwanie szablami, a dziś walą z kolubryn, jeszcze wczoraj rozwalano mury, a dziś rozwala się całe miasta, jeszcze wczoraj unicestwiano państwa, a dziś światy, jeszcze wczoraj śmierć człowieka była tragedią, a dziś jest rzeczą banalną zagłada milionów, oczywiście nie dotyczy to Mafry, gdzie nigdy nie zgromadzi się tylu ludzi, choć i tak jest już dużo, wszakże komuś, kto przyzwyczaił się do pięćdziesięciu czy stu wybuchów dziennie, ogłuszający huk tysiąca detonacji prochu rozlegających się od wschodu do zachodu słońca, po dwadzieścia w jednej serii, musiał się wydawać końcem świata, tym bardziej że ziemia i kamienie z taką siłą wylatywały w powietrze, iż robotnicy na budowie byli zmuszeni chronić się po drugiej stronie murów lub pod rusztowania, co nie przeszkodziło, że i tak kilku zostało rannych, nie mówiąc już o tych pięciu minach, które znienacka wybuchły rozrywając na kawałki trzech mężczyzn.
Siedem Słońc nie odpowiedział jeszcze królowi, krępuje się poprosić kogoś o napisanie listu, lecz gdy pewnego dnia przezwycięży wstyd, napisze, co następuje, Drogi królu, dostałem Twój list, z którego dowiedziałem się o wszystkim, co chciałeś mi powiedzieć, pracy mamy pod dostatkiem, przerywamy ją tylko wtedy, gdy leje tak, że nawet kaczki miałyby dosyć, ewentualnie gdy spóźnia się dostawa kamienia albo gdy przywiozą cegłę złej jakości i musimy czekać na inną, ostatnio zapanowało spore zamieszanie w związku z tym pomysłem rozbudowy klasztoru, nie wyobrażasz sobie nawet, drogi królu, jak wielka jest ta skalna turnia i ilu wymaga ludzi, trzeba było zaniechać prac przy kościele i pałacu, co spowoduje spore opóźnienie, nawet cieśle i kamieniarze przeszli do wywózki kamienia, ja sam raz poganiam woły, raz zaprzęgam się do taczki, szkoda mi tylko tych drzew cytrynowych i brzoskwiniowych, które zostały powyrywane, bratki wyleciały w powietrze, nie ma sensu siać kwiatów, skoro potem traktuje się je z takim okrucieństwem, ale cóż, jak drogi król nadmienia, nic nikomu nie jesteśmy winni, zawsze to jakaś pociecha, moja matka zawsze mawiała, dług rzecz święta, spłacić go trzeba, biedaczka, już jej się zmarło, nie ujrzy zatem najpiękniejszej, jak piszesz w swoim liście, budowli sakralnej w historii ludzkości, chociaż chcąc być szczerym muszę powiedzieć, że w historiach, które znam, nie ma mowy o budowlach sakralnych, tylko o zaczarowanych Mauretankach i ukrytych skarbach, a skoro się już zgadało o skarbach i Mauretankach, Blimunda czuje się dobrze, już nie jest wprawdzie tak ładna jak dawniej, ale niejedna młódka mogłaby jej pozazdrościć, Józef Mały zapytuje, kiedy odbędzie się ślub infanta Józefa, bo chce mu wysłać prezent, może dlatego, że są imiennikami, a trzydzieści tysięcy Portugalczyków poleca się łaskawej uwadze i dziękuje, czują się tak sobie, niedawno mieliśmy tu powszechną sraczkę, tak że smród się niósł na trzy mile, musiało nam zaszkodzić jakieś jedzenie, ale chyba nie tyle sama mąka, co wołki zbożowe, i nie tyle mięso, co czerwie, ale można się było przy okazji nawet uśmiać, jak człowiek widział cały rząd tyłków wystawionych do wiatru, przy tym orzeźwiającym chłodzie wiejącym od morza, i ledwie jedni kończyli, natychmiast drudzy zaczynali, a czasami tak człowieka przypiliło, że załatwiał się tam, gdzie stał, aha, jeszcze jedno, byłbym zapomniał, ja też nie mam żadnych wieści o latającej maszynie, może ksiądz Bartłomiej Wawrzyniec zabrał ją do Hiszpanii, może teraz jest w posiadaniu tamtejszego króla, który jak słyszałem ma zostać, drogi królu, twoim kumem, musisz na niego uważać, na tym kończę, pozdrowienia dla królowej, do widzenia, drogi królu, do widzenia.
Powyższy list nigdy nie został napisany, lecz dusze komunikują się między sobą na różne sposoby, ciągle jeszcze pozostające tajemnicą, toteż spośród wielu słów, których Siedem Słońc nie zdołał napisać, niektóre przeniknęły jednak do serca króla, podobnie jak owo fatalne ostrzeżenie pod adresem Baltazara wypisane ognistymi głoskami na murze, zważono, policzono, rozdzielono, chodziło tu wszakże o innego Baltazara, nie o znanego nam Baltazara Mateusza, lecz o tego, który był królem Babilonii i podczas uczty sprofanował święte naczynie ze świątyni w Jeruzalem, za co został ukarany, zginął bowiem z ręki Cyrusa, który narodził się, by wykonać wyroki boskie. Król Jan V grzeszy w inny sposób i jeśli profanuje jakieś naczynia, to jedynie natury cielesnej, to znaczy oblubienice Pana, ale one to lubią, Bogu zaś jest wszystko jedno, a więc do dzieła. W uszach Jana V niczym dzwon żałobny zabrzmiał fragment, w którym Baltazar mówi o śmierci matki i żałuje, iż nie zobaczy ona najpiękniejszej z sakralnych budowli, to znaczy Mafry. Król uświadamia sobie nagle, że jego życie będzie krótkie, podobnie jak krótkie jest życie każdego człowieka, że wielu ludzi umarło i jeszcze umrze przed zakończeniem budowy Mafry, że jutro on sam może na zawsze zamknąć powieki. Myśli o tym, że zrezygnował przecież z budowy kopii rzymskiej bazyliki św. Piotra, gdyż Ludovice przekonał go o krótkości ludzkiego żywota, a wedle tego, co powiedział architekt, tenże św. Piotr pochłonął ni mniej, ni więcej, tylko sto dwadzieścia lat pracy i krociowe sumy. Otóż w Mafrze utopiono już jedenaście lat pracy, a o sumach to lepiej nawet nie wspominać, Kto mi zagwarantuje, że będę żył w chwili konsekracji, przecież jeszcze przed paroma laty groziła mi przedwczesna śmierć z powodu melancholii, która mnie wtedy nękała, a ta biedna matka Siedmiu Słońc widziała początek, lecz nie ujrzy końca, to samo może wszak spotkać i króla.