Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie. Z całą pewnością. Jego była gładka.

Popatrzyliśmy na siebie i poczułam, że ogarnia mnie śmiech pusty i trwoga. Torba Mikołaja została pod ladą, mignął mi tam policjant, jeśli wdali się w awanturę, może już ją mają. Świetnie mi wyszła ochrona Pawła… Kretyńska, niepotrzebnie ukradziona torba z narkotykami znajduje się u mojej teściowej, odjechała z nią, nie mając pojęcia o zawartości…

– Czy ten cep, który dzwonił… – zaczęłam gwałtownie i uspokoiłam się, bo zdążyłam pomyśleć. – Nie, skoro dzwonił, nie miał czasu ani możliwości jej śledzić. Mógł o niej nie mieć pojęcia. Moją teściową mam na myśli, nie było o niej mowy?

– Nic nie wskazywało, że w grę wchodzi jakakolwiek osoba poza tobą. Skupiłaś na sobie uwagę. Jeden wniosek nasuwa mi się od razu. Nie możesz wracać samolotem.

– Tyko jak? Piechotą? Po dnie morskim, przez Gedser i Warnemünde?

– Pociągiem. Podrzucę cię gdzieś blisko granicy. Bogu dziękować, NRD już nie istnieje.

– Szczęście w nieszczęściu – zgodziłam się. – Czekaj, niech piorun spali tych narkotycznych przemytników, ja się martwię o ciebie. Mikołaj wyraźnie dał mi do zrozumienia, że wychodzisz w aferze i jeszcze dołożył głupie słowa o altance. Miał mi powiedzieć resztę, jak wrócę z kluczykiem… Ciekawe. Wiesz, że ja nie wierzę w to, że on nie wiedział, że te boksy były na hasło, żadnych kluczyków. Przypuszczam, że nie chciał nic mówić i ten kluczyk był na wabia. Zależy mi na informacjach, załatwię zatem porządnie i wrócę, tak to sobie wykombinował i o to mu chodziło.

– I myślisz, że powiedziałby ci jakąś prawdę? – skrzywił się Paweł z powątpiewaniem. – W końcu w grę wchodzi moja osoba.

– Tym bardziej by powiedział. On uparcie symuluje szlachetność charakteru. Powinnam może zadzwonić…?

Telefon Mikołaja nadal nie odpowiadał. Moja wściekłość na niego rosła, fanaberie jakieś idiotyczne, nie przyjechałam po dwóch godzinach, mógł się domyślić, że coś się stało, odgadnąć, że spróbuję się porozumieć telefonicznie i nie wyłączać urządzenia! To nie, odciął się od świata! Nie wyszedł przecież z domu z tym swoim kręgosłupem…!

Pomyślałam, żeby zadzwonić do teściowej i zawahałam się. Pomijając już porę doby, wpół do drugiej, nie będę jej przecież tłumaczyła przez telefon, że ma w domu trefny towar, rąbnięty jakimś przemytnikom! Mór, powietrze i zaraza na te cholerne szajki handlarzy narkotykami! Co ja mam zrobić w ogóle…?!

– Przede wszystkim muszę tam wrócić i zorientować się w sytuacji – zadecydowałam po chwili. – Może masz rację, że pociągiem lepiej. Jeżeli torba Mikołaja przepadła, przynajmniej dowiem się od niego, co w niej było i jakoś cię o tym zawiadomię.

– Daj ty sobie spokój ze mną – powiedział Paweł. – Wyglądasz znacznie gorzej niż ja. Czy do ciebie nie dociera, co się stało? Podwędziłaś tej szajce ciężki szmal, znają twoje nazwisko, wyobrażasz sobie, że ci to przejdzie ulgowo? Tego chałata więcej na siebie nie włożysz…

– Oszalałeś! Ja tu mam kieszenie!

– Czyś ty na głowę upadła? Zwiniesz go i włożysz do jakiejś torby, kupię ci płaszcz, a w ogóle może byś się zaopatrzyła w normalną torebkę, co? Chociaż z daleka nie rzucaj się w oczy! Zastanawiam się nawet, czy pozwolić ci wrócić, bo może lepiej byłoby rozmyć się gdziekolwiek w Europie. Robotę dostaniesz, sam cię zaangażuję, nikt na świecie nie zrobi kolorystyki tak jak ty. Co ty na to?

Przez chwilę kontemplowałam błogość, która spłynęła mi na duszę. Propozycja była kusząca, zostać we Francji, znów pracować razem z nim, mieć go na co dzień, a ta żona niech się wypcha… Nie, jednak nie. Nie pasowało mi. Trochę zbyt nagle wyjechałam i pozbawiona byłam podstawowych rzeczy, poza tym nie mogłam przecież zostawić mojej teściowej z tym śmierdzącym towarem i torby Mikołaja, stanowiącej zagrożenie dla Pawła, nie wiadomo w czyich rękach. Nie było rady, musiałam wrócić.

– Oddam im to – powiedziałam z irytacją. – Zaniosę do tej przechowalni bagażu i powiem, że zabrałam przez pomyłkę. Gówno mnie obchodzi, co jest w środku, ona nie moja. Może tamta jeszcze leży pod ladą, zamienię je.

Paweł strasznie myślał i wyraźnie się wahał.

– Nad istotami obłąkanymi czuwa Opatrzność – mruknął. – Kto wie… Nie widziałaś żadnego z nich, żadnej twarzy nie znasz, może jakoś ujdziesz z życiem. Przez jutrzejszy dzień siedź na tyłku i nie pętaj się po mieście, ja sobie wymyślę interes do tego palanta, może bodaj z wyrazu twarzy coś wywnioskuję.

– Jutro czwartek – powiedziałam tęsknie. – Nie mogłabym pojechać do Charlotteniund? Nie będą mnie przecież szukać na wyścigach?

– Wariatka.

– Tam się ginie w tłumie.

Paweł nie był uparty, zastanowił się.

– Pod warunkiem, że zmienisz powierzchowność. W pierwszej kolejności kupisz perukę. Ubierzesz się inaczej i obejrzę cię, zanim się zaczniesz wygłupiać…

To ostatnie jego życzenie spełniłam, zanim zdążył wrócić z Malmö. Pomysłem natchnęły mnie czarne włosy, zaplecione w czterdzieści dwa warkoczyki, to jest coś, zrobić z siebie Murzynkę! Odrobinę rozepchnąć nos, powiększyć usta… Karnację miałam odpowiednią, koloru oczu pasował, mogłabym w tej postaci odbyć całą podróż, aż do ojczystej granicy!

Zawahałam się. Paweł będzie siedział koło mnie, a nie miałam najmniejszej ochoty prezentować mu się w postaci mazepy. Ciągle zależało mi, jeśli już nie na nim, skoro był nieosiągalny, to w każdym razie na jego zachwycie. Chciałam mu się przynajmniej podobać, co wobec tego ratować: życie czy uczucia mężczyzny…? W zagrożenie życia, prawdę mówiąc, nie bardzo wierzyłam, na uczucia wciąż miałam nadzieje…

Pomysł okazał się rewelacyjny, Paweł mnie nie poznał. Stanęłam przed nim przed drzwiami pokoju hotelowego, spojrzał, w oczach błysnęło mu zainteresowanie.

– Pani do mnie? – powiedział po angielsku. – Słucham.

– Wygłupiasz się, czy mówisz poważnie? – zaciekawiłam się w ojczystym języku.

Nie musiał odpowiadać, wyraz twarzy świadczył dostatecznie, wyraźnie z niego wynikało, że Murzynka wyszła mi pierwszorzędnie. Następne chwile nasunęły poważne podejrzenia, iż czarne kobiety podobają mu się bardziej niż białe, ale nie przejęłam się zbytnio. Nie ja się miałam tym martwić, tylko ta jego cholerna żona, dobrze jej tak!

Do telefonów szczęścia nie miałam, znów nie zastałam w domu ani Alicji, ani mojej teściowej. Z Mikołajem w ogóle przestało mnie łączyć, uporczywie wskakiwał zły numer, bo z tamtej strony odzywał się jakiś obcy facet. Ze zdenerwowania, mocno złagodzonego obecnością Pawła, zaczęłam wreszcie myśleć.

Możliwości były przede mną trzy. Pierwsza, najzupełniej praworządna, to porozumienie z władzą natychmiast po powrocie, a tutaj donos do duńskich glin. Paweł nie miał wątpliwości, że ów biznesmen-zleceniodawca nie tylko tkwi w aferze, ale nawet nią rządzi. Nazwisko miał, mogło być fałszywe, ale to już niech oni się tym zajmują, niemiłe było tylko trochę jego pochodzenie, rodak cholerny! Pomagierzy też z Polski, dużą przedsiębiorczość naród okazał i szybko się wmieszał w międzynarodowe eldorado. W kraju mogłam odebrać torbę od teściowej i zanieść policji albo poprosić ich grzecznie, żeby sami zabrali i cześć. Obywatelska postawa miała dwa manka menty, primo, musiałabym jakoś uzasadnić występy na dworcu Centralnym, secundo, zdegustowani przemytnicy mogliby się uprzeć przy odwecie i usunąć mnie z tego padołu. Perspektywa mało zachęcająca.

Drugą możliwość stanowił zwrot zagrabionego mienia chociażby przez proste odniesienie do owej przechowalni bagażu. Idiotkę, która nie ma pojęcia, co rąbnęła, zrobię z siebie z największą łatwością, stwarzając szansę ulgowego wyjścia z imprezy.

I trzecia możliwość, nic nie robić, niczego nie odnosić, a idiotyczną torbę utopić w Wiśle…

W tym miejscu zaprotestował Paweł, bo rozważania snułam na głos.

– Opamiętaj się. Daj sobie spokój z taką głupotą, znają twoje nazwisko i nie popuszczą. Tak naprawdę istnieją tylko dwie pierwsze możliwości, albo odzyskają swoje i odczepią się, albo zostaną wyłapani i przyciszeni.

22
{"b":"100576","o":1}