– Chyba tak? Niezła ta knajpa. Pojedziemy po pracy.
Odczytaliśmy epistołę Judyty ponownie, teraz już komentując, dedukując i czyniąc własne notatki. Nie miałam cienia wątpliwości, że korespondencja jak najszybciej powinna się znaleźć w rękach policji, ale co nam szkodziło powyciągać z niej przedtem trochę wniosków prywatnych.
– Pierwsza sprawa się zgadza, to wiem od Andrzeja – rzekł Grzegorz. – Miziutek wyjechał wcześniej, Renuś później.
– Mnie tego wyraźnie nie powiedział – mruknęłam z lekką urazą.
– Ale mnie napomknął, a później jeszcze sprawdziłem po ludziach. Te sto dwadzieścia rozmów telefonicznych, to ci się wydaje, że z kim…? Budowę obiektu komuś zleciła i przyjechała na sam koniec, a Renuś dobił po paru tygodniach.
– No i ksiądz miał rację, wymienili go. Helena nie zrozumiała sedna rzeczy, zatem był to rzeczywiście osobisty wniosek wikarego. Tak samo jak nasz.
Grzegorz zaczął podkreślać kolejne zdania przezroczystym pisakiem.
– Interesuje mnie kombinacja z samochodami. Tu właśnie przydałaby się konkretna data, gliny te rzeczy mają w protokółach. Zakładam się, o co chcesz, że załatwili sobie kraksę z pożarem. Chciałbym wiedzieć, kto w tej kraksie zginął. Nie, nie mam zaćmień, że Renuś, to pewne, chodzi mi o zastępcę.
– No właśnie. I samochód był jego. Czekaj, przybliżoną datę mamy, ktoś musi wiedzieć, kiedy Renuś wyleciał ze Stanów, zaraz, u nas też… Obce obywatelstwo, zameldowanie na pobyt stały, niechby tylko czasowy, na Wspólnej to się załatwia…
– Meldował się już chyba sobowtór…?
– Niewątpliwie. Miziutek wcześniej. Musiała załatwić formalności z domem.
– Robota dla policji. Ale ja też chciałbym wiedzieć.
– Odwaliłabym to bez problemu, po kumotersku, żeby nie ta idiotyczna noga. Tam trzeba latać po piętrach i schody cholernie niewygodne. Zaczynam rozumieć sens strzelania do mnie, o ile naprawdę ktoś strzelał.
Grzegorz uniósł nagle głowę znad listu.
– No właśnie, nie zdążyłem ci tego powiedzieć. Byłem tam i obejrzałem to drzewko dokładnie. Orientujesz się, że wyobraźnię przestrzenną muszę posiadać…? Ktoś rąbnął z góry i ciebie trafił odłupany kawałek obramowania. Można było mieć nadzieję, że pryśnie, a pocisk wbił się głębiej. Nie wydłubywałem go i może szkoda, bo już go wydłubał sprawca, ten strzelec wyborowy.
– Chciałoby mu się?
– Na jego miejscu bym to zrobił. Na wszelki wypadek.
Z niechęcią wzruszyłam ramionami.
– No w każdym razie cel osiągnęli, jeśli zamierzali mnie unieruchomić. Może w ogóle kichają na gliny i boją się tylko dochodzeń prywatnych… No jasne, prokuratura! Gliny nic nie zrobią, jeśli prokuratura na wstępie ukręci sprawie łeb, a że mają chody na wysokim szczeblu, to gwarantowane!
– Można by spróbować od drugiej strony – powiedział Grzegorz w zadumie.
– Może w Stanach zostały jakieś szczątki prawdziwego Renusia, odciski palców, grupa krwi…
– Ejże! – ożywiłam się nagle. – A może to było właśnie to, co im Helena podwędziła? Dokumenty po Renusiu? Oni mieli papiery Renusia, a ten eks-mój, a później bóstwo Heleny, miał papiery zastępcy…?
– Niegłupia myśl – pochwalił Grzegorz. – Zestawienie może się okazać kłopotliwe.
– No to w zasadzie początek mamy…
– Nie, czekaj! Możliwe, że mamy więcej, i to jest właśnie moja kusząca koncepcja.
Pytanie, kiedy to było, Renuś przyleciał i załatwili go od razu, a stryj umarł w parę miesięcy później. Spadkobierca zszedł ze świata wcześniej niż testator, spadek diabli biorą i dochodzi do tego ewidentne oszustwo…
– Miziutek idzie siedzieć? – ucieszyłam się.
– Nie rób sobie wielkich nadziei, po godzinie wychodzi za kaucją. Ale stracić forsę też przykro. I zdaje się, że jest tu na ten temat dość wyraźna informacja, państwo siedzieli i fałszowali podpis. Widocznie Miziutkowi zabrakło podpisów Renusia in blanco, a za to w pełni zrozumiały staje się fakt, że to ona pałętała się po kontynentach i załatwiała wszystko. Adwokaci ją znali, nie było powodów do podejrzeń i grafolog nie wchodził w rachubę.
Zastanawiałam się przez chwilę z wielkim niesmakiem.
– I czego ta idiotka się boi? Ona naprawdę myśli, że ja natychmiast polecę do ambasady z donosem?
– Podobno każdy sądzi według siebie. Mogłabyś to zrobić przez zemstę.
– Nie zrobiłabym. Ale nie zmartwię się, jeśli samo wyjdzie. Nie ukryję tej korespondencji przed glinami wyłącznie dla jej przyjemności. Coś mi się widzi, że Judyta słusznie uciekła.
– Chyba tak – zgodził się Grzegorz, odwracając kartkę. – Bo tu mamy ładny ciąg dalszy, mrowie chodziło, a pan płacił. Szantażysta, na swoim szantażu wyszedł nie najlepiej. Wynikałoby z tego, że prezes firmy osobiście odwala także ręczną robotę, ale może miał gdzieś tam goryla w zapasie. Nie będę się upierał.
Odebrałam mu trzecią kartkę.
– Za to ja się uprę. O, tu, taki jeden przychodził, zgodzę się wykonać zaraz skok w dal, jeśli to nie Nowakowski, wszystkie plotki na niego wskazują! Kombinuje z Libaszem.
Grzegorz odsunął fotel od stołu, oparł się wygodnie i popatrzył w wielkie okno, wychodzące na taras.
– A zatem brakuje mi ostatniego kawałka tej łamigłówki. Chciałbym wiedzieć, gdzie też podziewa się i co robi szanowny pan Sprzęgieł. Nowakowski, można powiedzieć, mówi sam za siebie i może idę za daleko, ale chciałbym sprawdzić, czy to przypadkiem nie Sprzęgieł zginął parę lat temu w katastrofie samochodowej…
* * *
Do kapitana zdecydowałam się zadzwonić dopiero pod wieczór, kiedy już wróciliśmy z obiadu. Miałam nadzieję, że na wyłapywanie połączeń telefonicznych nie jest akurat nastawiony i nie sprawdzi tak od razu, skąd dzwonię. Aż do jutra zamierzałam unikać świata. Kumpel Grzegorza posiadał w domu kilka aparatów i Grzegorz w gabinecie pana domu trzymał słuchawkę przy uchu, zanim jeszcze zaczęłam wypukiwać numer.
– Tylko nie kichnij – poprosiłam. – Bo musiałabym cię ujawnić.
– Żebyś nie wymówiła w złą godzinę…
Kapitan siedział u siebie w pracy.
– No, nareszcie! – wykrzyknął z ulgą. – Szukam pani od rana. Muszę przyznać, że z tą piwnicą nie przesadziła pani wcale, chyba nawet trochę jej pani nie doceniła. Zdaje się, że znaleźliśmy tam coś ciekawego i potrzebne jest kilka informacji od pani. Czy pani dzwoni z domu?
Na to pytanie twardo postanowiłam odpowiedzieć dopiero na końcu.
– Mam dla pana więcej informacji, niż się pan spodziewa – oznajmiłam podstępnie. – Ta Judyta, która uciekła do Kanady, przysłała list. Co prawda, wyłuszczone w nim przestępstwa mają raczej charakter prywatny, ale też dobrze. Dam go panu jutro…
– Jakie jutro, dziś…!
– Nie, jutro. Nie ma pożaru. Natomiast pan sam powiedział, że gryzą pana wyrzuty sumienia za ten gipsowy łeb, który mógł mnie zabić. Coś mi się od pana należy, niech się przynajmniej dowiem, co tam było w tej mojej piwnicy.
– Łatwiej byłoby powiedzieć, czego nie było. Czy bardzo zależało pani na niechodliwych butelkach?
– Nie. Wcale.
– To dobrze, bo poszły na śmietnik. Ale ja bym…
– Zaraz. Był kiedyś w MSW taki facet, Sprzęgieł się nazywał, imienia nie znam.
Powinien był zginąć w katastrofie samochodowej parę lat temu, mniej więcej wtedy, kiedy ze Stanów przyjechał niejaki Ireneusz Libasz. Pan to może sprawdzić jakąś tam drogą służbową, mnie niedostępną, z serca radzę, niech pan sprawdzi.
Kapitana moja rada chyba zainteresowała, bo milczał przez chwilę.
– Wolałbym się z panią zobaczyć od razu. Jest pani w domu?
– W domu będę dopiero jutro od drugiej. I proszę bardzo, każda pora dobra. Teraz się leczę na nogę i nie przerwę kuracji. Doskonale wiem, że przez telefon nic pan mi nie powie, to do jutra. Do zobaczenia. – Dusza mnie zawiadomiła, że kapitan rzucił się właśnie na elektronikę i łączność, czym prędzej zatem odłożyłam słuchawkę.
Grzegorz również.
– Na jego miejscu bym cię chyba udusił – stwierdził, wchodząc do salonu. – Mam nadzieję, że zawiadomisz mnie o losach tej gnidy? Znajdą go chyba?