Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Renuś? Jaki Renuś? – spytał z niesmakiem drugi. – Żadnego Renusia nie znałem.

– Hej, też sobie porę wybrałaś! – wykrzyknęła osoba trzecia. – Właśnie odbywa się wesele mojej córki, może wpadniesz…?

– Cześć, jak się masz? – ucieszył się kumpel czwarty. – To naprawdę ty? Cud, że na mnie trafiłaś, prawie mnie nie ma, od wieków siedzę w Szwecji! Piękny kraj! Renuś?

A właśnie, co z Renusiem? Jak on się nazywał…? A diabli wiedzą, nie pamiętam, jakiś Wypłosz czy coś podobnego…

I dopiero dziewiąta kolejna osoba, jednostka płci żeńskiej, powiedziała coś sensownego.

– Renuś? Ach, Boże drogi, Renuś już dawno pogrążył się w Miziutku, jak to, nie wiesz o tym? Ta zdzira była podobno twoją przyjaciółką?

– Słusznie zauważyłaś, że była…

– No tak, rozumiem Widziałam ją. Podobno zasadniczo mieszka na Florydzie, a ja ją widziałam w Warszawie. Przelotnie. Aż mnie to zaciekawiło. Wyobraź sobie, podobno Renuś wziął się za biznesy, podobno doskonale mu idzie, podobno stanowimy żyłę złota, podobno wszystko pod wpływem Miziutka, nie powiem, co o niej myślę, bo nie będę się wyrażać, moje dzieci słuchają…

W tle usłyszałam męski okrzyk: „Matka, nie wygłupiaj się!”

– O, sama widzisz. Wnukom na razie wszystko jedno. Podobno Renuś nie poznaje znajomych, półgębkiem gada, mordę okręca o kąt pełny do tyłu i nie słyszy, co się do niego mówi. A szmal chapie. Podobno zważniał jak świnia i tylko w Miziutka patrzy jak w obraz święty, słuchaj, jak ty myślisz, czy ta suka naprawdę go nie zdradza? Nie mogę w to uwierzyć!

– Nawet jeśli zdradza, to i cóż takiego – odparłam trzeźwo. – On zaraz musi o tym wiedzieć? A przypominam ci, że ja ją znam, dla niej pieniądze od łóżka o ileż ważniejsze!

– No tak, forsa. Może masz rację. Głupia nigdy nie była, to jej trzeba przyznać, tylko wredna. Zdumiewające jest natomiast, że Renusiowi tak świetnie idzie, to znaczy, wiesz, nie przy mnie pisane, tak słyszałam.

– Jak on się nazywa?

– Kto?

– Renuś.

– A diabli go wiedzą. Nie pamiętam. Czy w ogóle ktokolwiek kiedykolwiek mówił o nim po nazwisku…? Podobno bliżej kontaktuje się z nim taki jeden, zaraz, może go pamiętasz, jak mu było… Nowakowski.

– Nowakowski to był taki z MSW – odparłam, zanim zdążyłam pomyśleć.

– Próbował mnie poderwać w jednej delegacji służbowej. Wtyczka w naszym biurze.

Jak to, Nowakowski z Renusiem…?

– Głowy nie dam Podobno a’propos, co z Grzegorzem? Słyszałaś coś o nim?

Udało mi się odpowiedzieć jako tako naturalnie i ze szczerym zdziwieniem.

– Grzegorz? Oczywiście! Zrobił karierę we Francji, w prasie o nim piszą. Dlaczego a’propos?

– Jak to dlaczego, przecież ten Nowakowski podkładał mu świnię. Proste skojarzenie.

– Nowakowski? Mnie się o uszy obiło, że jakiś Sprzęgieł.

– Sprzęgieł był gachem jego żony. A po co ci w ogóle ten Renuś?

Na to pytanie odpowiedzieć należało bezwzględnie. Umiałam.

– A bo wyobraź sobie… Szukam cholernika, ponieważ kiedyś, potwornie dawno temu, pożyczył ode mnie książkę, którą chciałabym odzyskać… Pożyczył pośrednio. Na żadne wznowienia nie ma nadziei, bo nie było to wielkie dzieło, tylko takie byle co, ale ja ją lubiłam. Ty wiesz, że ja jestem maniaczka… A kto wie, może przez jakieś niedopatrzenie jeszcze mu ocalała? Dotarło do mnie, że poniewiera się po tym kraju…

– Książka…?

– Nie, Renuś.

– A, Renuś owszem. Podobno czasami można go spotkać w eleganckich barach.

Z Miziutkiem…

Na dalsze plotki niższego autoramentu zabrakło już nam czasu, umówiłyśmy się na telefon w wolniejszej chwili. Zadzwoniłam do osoby dziesiątej.

– Czyś zgłupiała? – spytał ze zgrozą mój dawny kumpel. – Już się nie masz czym zajmować?

– A co…?

– Z Renusiem coś mi nie gra. Jeden taki, Nowakowski się wabi…

Zamilkł nagle i milczał strasznie długo.

– Renusia szukam w celach prywatnych – powiedziałam z naciskiem, bo ta książka mi się spodobała, nastawiłam się na nią i nie wymyśliłam jeszcze tylko tytułu i autora. – Może jednak, mimo wszystko, mogłabym go jakoś dopaść?

Kumpel pomilczał jeszcze trochę.

– Chyba nie – rzekł wreszcie. – O ile nie jesteś biznesłumen i nie dokonujesz hurtowych zakupów import-eksport. On się jakoś zręcznie miga, ciągnie szmal i do spotkań towarzyskich z byle kim serca nie ma. Razem z tym Nowakowskim w geszeftach siedzą, osobiście podejrzewam śmierdzące kanty na szczeblu, a bezpośrednich kontaktów z tą grupą społeczną nie uprawiam. Renuś w ogóle odskoczył od ludzi i na innych płaszczyznach prosperuje. Daj sobie z nim spokój, po cholerę ci to?

Czym prędzej powiedziałam o książce.

– Spisz ją na straty – poradził kumpel i włączył się z tematu.

Poczułam się zarazem ogłuszona i zaintrygowana. Zaczęło mi się wydawać, że teraz powinnam zająć się Nowakowskim. Nie miałam na to najmniejszej ochoty, wątpliwe było, czy w ogóle poznałabym go po tylu latach, ale pamiętałam, że mi się nie podobał.

Ani z wierzchu, ani w środku, kiedy podrywał mnie w tej delegacji, można powiedzieć wprost i bez żadnych zabiegów dyplomatycznych, już wiedziałam, że został nam nasłany, ostrzeżono mnie. Podkładał świnię Grzegorzowi, zaraz, a gdzie Sprzęgieł…? Czyżby Grzegorz nie wiedział wszystkiego…?

Różne tajemnice wychodziły na jaw dopiero po latach…

* * *

O dziesiątej rano zadzwonił ksiądz proboszcz.

– Ksiądz wikary już odzyskał przytomność, ale jeszcze nie należy go męczyć – powiedział, błyskawicznie doprowadzając mnie do pełnej sprawności umysłowej. – Sądzę, mógłbym, a może nawet powinienem, z panią porozmawiać. Jak pani się czuje?

– Doskonale – zapewniłam go bez sekundy zastanowienia. – Mogę przyjechać bez problemu. O której?

– O pierwszej może? Do kościoła…

Znalazłam się pod tym kościołem nawet przed pierwszą, bo gnała mnie niecierpliwość. Poprzedniego wieczoru, nie uzyskawszy nazwiska Renusia, zakończyłam akcję telefoniczną, dwie kolejne pomyłki bowiem, w których wyrwałam ze snu obcych ludzi, dały mi do zrozumienia, że zrobiło się trochę późno. Nawet przyjaciół i znajomych po północy głupimi pytaniami nie powinno się nękać, mogą bardzo ochłonąć w przyjaźni.

Ksiądz proboszcz stworzył mi nowe nadzieje.

Ksiądz już na mnie czekał.

– Ten list zapamiętała pani bardzo dokładnie – pochwalił. – Nie zabrał go złoczyńca, ocalał. Ja go mam. Pani się nazywa Chmielewska?

Przyświadczyłam.

– Judyta?

– Nie. Joanna.

– A koperta była zaadresowana do kogo? Do Judyty czy do Joanny?

Zdenerwowałam się natychmiast. W pośpiechu trzęsącymi się rękami wyrzuciłam wszystko z torebki, znalazłam kopertę, jak psu z gardła wyjętą.

– Do żadnej – powiedziałam, nie wiadomo dlaczego z ulgą, bo zysku z tego nie było. – Tylko pierwsza litera. J. Chmielewska.

Ksiądz proboszcz obejrzał kopertę, popatrzył na mnie ze współczuciem i westchnął.

– No właśnie…

Coś mi się nagle miotnęło w umyśle.

– Zaraz, ale na liście było… Z drugiej strony…

Sutanna posiadała kieszenie, z jednej proboszcz wyciągnął list w nie najlepszym stanie. Odwrócił.

– To samo. Pierwsza litera. J. Chmielewska.

– Co to znaczy siła sugestii – powiedziałam, niemal ze zgrozą. – Niech ksiądz popatrzy, gotowa byłam przysięgać, że tam jest imię! Tak uwierzyłam, że to do mnie! Tak to odczytałam!

– Otóż to – przyświadczył ksiądz, kiwając głową. – A tymczasem nie wiadomo, czy nie nastąpiła pomyłka. Mogło wcale nie o panią chodzić, tylko o tę drugą. O Judytę.

Gapiłam się na niego, ogłupiała i pełna rozterki. A może i rzeczywiście pomyłka, a te wszystkie kombinacje z Miziutkiem i Renusiem stanowią kretyński wymysł, czystą fantazję, idiotyzm, którego słusznie nie rozumiem. Judycie zamierzali podrzucić głowę Heleny, a nie mnie! Nic dziwnego, że próbowali odebrać… Zaraz, a noga…? Niechby, psiakrew, ta Judyta kulała! Z jakiej racji to świństwo spadło na mnie…?!

27
{"b":"100571","o":1}