Литмир - Электронная Библиотека
A
A

To była iście królewska gratyfikacja. Za półtora tysiąca koron większość obywateli naszego pięknego Cesarstwa zarżnęłoby własną matkę, a w charakterze

premii dołożyło poszatkowanego ojca wraz z rodzeństwem. Lecz wysokość sumy świadczyła również o tym, że Klingbeil uważał zadanie za niezwykle trudne, a kto wie czy może nawet nie niebezpieczne.

– Dajcie mi czas do rana – powiedziałem. – Zastanowię się nad waszą szczodrobliwą propozycją.

– Jutro rano? – Wzruszył ramionami. – Jutro rano pójdę z tym do waszego przyjaciela. – Wskazał głową wejście do sali, w której Wagner wybijał właśnie rytm na blacie stołu wielką, do połowy ogryzioną kością.

– Dacie dwieście zaliczki, kiedy zjawię się w Regenwalde – zdecydowałem, bo po pierwsze, korony nie rosły na drzewach, a po drugie, lubiłem trudne wyzwania. – A jak nie, to wolna wola. – Popatrzyłem na Wagnera, który akurat w tym momencie wylądował twarzą w misce pełnej polewki.

– Przybite, mistrzu Madderdin. – Wyciągnął dłoń, a ja ją uścisnąłem.

– Aha, jak nazywa się ten wasz wróg?

– Griffo Fragenstein.

– A syn?

– Zachariasz.

– Dobrze. Teraz ustalmy jedno – rzekłem. – Nie znam was i nigdy nie gadaliśmy ze sobą. Postaram się przyjechać do Regenwalde z oficjalną misją, jeżeli tylko otrzymam zezwolenie Inkwizytorium. Wtedy mi wypłacicie zaliczkę. Jeśli nie pojawię się w ciągu tygodnia, szukajcie kogoś innego.

– Niech i tak będzie – zgodził się, po czym już bez słowa pożegnania skinął mi głową.

* * *

Nie wrócił do biesiadnej komnaty, lecz ruszył w stronę drzwi wyjściowych. Była to godna pochwały przezorność, gdyż im mniej ludzi zobaczy nas razem, tym lepiej.

Uczta trwała niemal do świtu. Kiedy wracaliśmy do kwater, różowo-szary blask poranka przebijał już przez okiennice. Pożegnałem Wagnera uśmiechem i obejmując dwie dziwki, zniknąłem za drzwiami pokoju. Nie dane mi było jednak spędzić spokojnych chwil. Obie dziewczęta właśnie uroczo się zabawiały (w trakcie tej zabawy łaskotały moje uda i podbrzusze włosami, ale jakoś zwracałem uwagę na co innego, nie na łaskotki), gdy usłyszałem krzyki dochodzące z korytarza.

– Ty kurwo przeklęta! Zabiję cię! – wrzeszczał ktoś, a ja wyraźnie rozpoznałem zniekształcony złością i pijaństwem głos Wagnera.

– Panienki, przerwa – rozkazałem. Wyskoczyłem z łóżka i zarzuciłem płaszcz na gołe

ciało. Otworzyłem drzwi, wyszedłem na korytarz. Zobaczyłem Thaddeusa, który pochylał się nad jedną ze swoich dziwek (leżała skulona przy ścianie) i okładał ją kułakami.

– Mnie będziesz okradać, kurwo? – darł się. – Mało ci zapłacili?

Naga dziewczyna jęczała rozpaczliwie i osłaniała twarz ramionami. Trzeba przyznać, że była zgrabniutka, a jej piersi na pewno były większe od mojej głowy. Cóż, mili moi, Thaddeus wybierał dziwki jako pierwszy,

a biedny Mordimer kontentował się jedynie tym, co mu zostało. Zresztą, jak widać, może pierwszy wybór nie był wcale taki rozsądny?

Podszedłem do nich, chcąc uspokoić Wagnera miłymi słowami (gdyż Mordimer Madderdin jest po prostu i zwyczajnie miłym człowiekiem), lecz nagle w dłoni mego towarzysza błysnęło ostrze noża. Zatrzymałem jego rękę w pół ruchu. Szybciej, niż zdążyłem pomyśleć.

– Wagner – powiedziałem łagodnym tonem – to tylko dziwka. Możesz ją wybatożyć, ale po co od razu zabijać?

– Nie twoja sprawa! – warknął i zobaczyłem, że ma oczy szalone gniewem. Rozczarowało mnie to, gdyż oczywiście był zupełnie pijany, lecz inkwizytor powinien panować nad emocjami, także w stanie alkoholowego zamroczenia.

– Kochany Thaddeusie, jeśli zabijesz tę dziwkę, to do końca nocy zostanie ci już tylko jej przyjaciółka. A ja żadnej ze swoich nie oddam. Nawet nie proś…

Spojrzał na mnie i gniew nagle zgasł w jego oczach. Zarechotał, potem klepnął mnie w ramię.

– Maszsz rasję, Mortimesze – rzekł, a dziwka, słysząc te słowa, zaszlochała z ulgą. Przyjrzał jej się ze złośliwym uśmiechem. – Sapiję ją topiero rano – dodał, lecz wiedziałem, że teraz już tylko żartuje.

– Chyba że…? – poddałem.

– Chyba ssse będzie się badzo starała słagodzić mój gniefff – dokończył Wagner.

– Ano właśnie – rzekłem. – Pozwolisz teraz, że wrócę do siebie i skończę, co mi przerwałeś? A wierz mi, że przerwałeś w wielce nieodpowiedniej chwili.

Pokiwał głową i podniósł dziwkę za włosy. Jęknęła, lecz zaraz objęła go w pasie i poszli korytarzem w kierunku pokoju Thaddeusa. Wyglądali jak okręt żeglujący wśród raf. Dziewczyna podtrzymywała pijanego Wagnera, odwróciła się jednak na moment w moją stronę i zobaczyłem, że jej usta bezgłośnie składają się w słowo. W Akademii Inkwizytorium uczono nas czytania z ruchu ludzkich warg, więc zrozumiałem, co chciała przekazać. I byłem zadowolony, gdyż lubię ludzi potrafiących docenić oddane im przysługi. Nawet jeśli chodzi o stworzenie tak nędzne jak małomiasteczkowa dziwka.

Zrozumcie dobrze, mili moi, Mordimer Madderdin nie jest, nie był i nie będzie człowiekiem, który rozczulałby się z powodu śmierci byle nierządnicy. Jeśli Wagner następnego dnia powiedziałby mi: „Wiesz, Mordimerze, musiałem zabić tę kurwę, bo mnie okradła", być może potępiałbym jedynie jego zapalczywość, nie samą decyzję. Natomiast znalazłem się w samym centrum niezręcznej sytuacji. Nie znoszę bezcelowego zadawania bólu ani bezsensownego szafowania śmiercią, W końcu nasz Pan powiedział: Coście uczynili jednemu z tych moich braci najmniejszych, mnie żeście uczynili. Nie sądzę, by uratowanie życia głupiej dziwki (trzeba być głupią, by próbować okraść inkwizytora, nawet jeśli jest pijany) zaważyło na Boskim Sądzie, gdzie wszystkie grzechy zostaną zważone i policzone. Ale pomyślałem, że nie za dobrze świadczyłoby o tak wychwalanych w Kobritz inkwizytorach, gdyby jeden z nich zostawił po sobie pamiątkę w postaci trupa zarżniętej dziewczyny. Byliśmy bohaterami tego miasteczka, mili moi, a bohaterowie nie mordują dziwek w pijackim amoku. I wierzcie mi, że tylko o to, o obronę dobrego imienia Świętego Officjum, chodziło mi w tej sprawie.

Poranna awantura znalazła zresztą finał następnego popołudnia, kiedy Thaddeus Wagner wtoczył się do mojego pokoju, gdzie już samotnie odpoczywałem po libacji oraz łóżkowych zmaganiach.

– Nie ukradła jej – wymamrotał.

– Słucham?

– Spadła mi pod łóżko, żesz nawet nie wiem kiedy -powiedział. – Sakiewka, znaczy. Pewnie jak się rozbierałem czy co… Rano znalazłem… Wiesz, Mordimerze, gdyby nie ty, zabiłbym niewinną dziewczynę!

– Mój drogi – rzekłem, zdziwiony jego skrupułami – powstrzymałem cię jedynie dlatego, iż uważałem, że dwie dziewczyny zajmą się tobą lepiej niż jedna. Gdyby jakaś kurwa sięgnęła po moje pieniądze, sam bym ją zarżnął. Pomyśl tylko, przyjacielu, kogo może obchodzić życie dziwki? Wykazałeś się wielką rozwagą oraz miłosierdziem, darując jej winy.

– Tak myślisz? – Spojrzał na mnie.

– Oczywiście, że tak myślę, Thaddeusie. Młody inkwizytor musi mieć wzory do naśladowania. I cieszę się, że mogłem spotkać właśnie ciebie…

Przez moment zastanawiałem się, czy nie przeholowałem. Wagner jednak łyknął komplement jak młody kormoran rybkę.

– Pochlebiasz mi, Mordimerze – rzekł, a na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech.

– Jestem zbyt prostolinijny, by pochlebiać – westchnąłem. – Czasami myślę, że chciałbym kiedyś nauczyć się tego, co mówi poeta: Grzeczności sobie wzajem prawią oszukańcze, co trzeba mówić prosto, wykręcą zawile…

– Heinz Ritter? – przerwał mi.

– Znasz jego sztuki?

– Oczywiście – odparł. – I trzepię się, parszywcy, mdlejąc jak motyle – dopowiedział.

– Patrzę na nich, udając, że spuszczam powieki w tłustej drzemce. I co dzień tak strugam wariata - odparłem.

Przez chwilę bałem się, czy nie posunąłem ironii zbyt daleko. Ale nie. Thaddeus Wagner roześmiał się

szczerze.

– Piłem raz z Ritterem. Swój chłop, powiem ci. Trzy

3
{"b":"100541","o":1}