– Ale on tam krótko mieszka. I nie spodobałam mu się!
– Nie szkodzi. Dziękuję bardzo… Ja też mu się nie spodobałem, dzięki czemu okazał się bezcenny.
– No…! – to była Magda.
Górskiemu jakby zmienił się nastrój.
– Głównie wspomogła mnie młoda dama, towarzysząca młodzieńcowi. Tam, zdaje się, rodzice wyjechali na jakiś urlop i zostawili wolną chatę. Krótki urlop chyba, bo krzyki słyszałem, że czasu tyle, co ognia w krowie, a tu jeszcze jakieś łajzy przeszkadzają, rozumiem, że jedna łajza to pani, a druga ja.
– Może był jeszcze ktoś po drodze.
– Możliwe. I miał być spokój, a tu ciągle złośliwe ścierwo za drzwiami się skrada i człowiekowi nerwy szarpie. Przez co młodzieńcowi spada poziom wigoru. Ja teraz oczywiście dokonuję tłumaczenia, krzyki miały nieco inną formę, rzekłbym wyrazistszą. Groźba, że bez zdobycia konkretnych informacji nie wyjdę, poskutkowała doskonale, w końcu lepszy glina na miejscu, niż marnowanie czasu w komendzie. Młoda para okazała się niegłupia, żadnego kręcenia, pełna rzeczowość, ścisłe wyliczenie czasu, wręcz precyzja, niewątpliwie po to, żeby zaspokoić wszelkie wymagania władzy i pozbyć się natręta. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek tak mi poszło z górki, w dodatku młodzieniec usiadł do laptopa, błyskawicznie spisał zeznania z taśmy, wydrukował, zdolny chłopak, obydwoje się podpisali i jest to jedyny rzeczowy i sensowny protokół przesłuchania świadka.
– Skradające się za drzwiami ścierwo widzieli?
– I to również obydwoje. Dama trochę nieufna, sprawdziła, czy amant prawdę mówi, obejrzała sobie denerwującą postać całkiem dokładnie, częściowo przez wizjer, a częściowo przez dziurkę od klucza.
– Wystrzyk? – to Wierzbicki, suchym głosem.
– We własnej osobie. Ponadto drugi użyteczny element, dopiero wczoraj wyszło na jaw, że istnieje jeszcze jedno nagranie z kamery w budynku telewizji, to też czysty przypadek, tam panuje bajzel techniczny, od którego włos się jeży. Należało ściągnąć wszystkich wykonawców zabezpieczeń, nawet sprzed lat, tymczasem ten właściwy pojawił się w Warszawie całkowicie dobrowolnie, z Gdańska wpadł na chwilę, nie mając pojęcia, że akurat jest potrzebny. Oczywiście natychmiast do niego dotarło i sam się zgłosił…
Zatrzymałam na chwilę taśmę, bo przypomniało mi się wrażenie, jakiego doznałam w tamtym momencie. Siedząca obok mnie Magda jakoś gwałtownie zesztywniała. Jeden oddech z niej wyszedł z delikatnym świstem. Nie odezwała się ani słowem, trwała jakby w tym sztywnym oczekiwaniu.
Teraz odgadłam. Jasne, ów alarmiarz, przybyły z Gdańska, to był jej desperado, może do niej przyjechał, może byli umówieni, może Górski powie coś więcej, a naprzeciwko siedział przecież Ostrowski…
Omal nie wyrwało mi się do Lalki, ale nie, zdołałam wyhamować. Magdy sprawy, nie nasze i nie Ewy Marsz!
– No…? – zniecierpliwiła się Lalka.
Prztyknęłam odtwarzaczem.
Górski mówił dalej.
– …o jednej kamerze nikt nie wiedział, a on ją osobiście instalował. Taśmy starczyło, prawie na samym końcu nagrał się jeszcze obraz. Zamorski, wchodzący do budynku w towarzystwie jakiegoś faceta, widać, że są razem. Jest na tym godzina i data…
Z kamery wyszło zamieszanie, wszyscy naraz usiłowali coś powiedzieć, Ostrowski uczepił się techniki powiększeń i wyostrzania, Piotruś Pan ochroniarzy, jakiś Tyrczyk powinien zostać dociśnięty, usiłowałam wepchnąć w to bardzo konkretne pytanie „i co?!”, a Wierzbicki mnie wspomagał. Górski znów doszedł do głosu.
– I to już wreszcie jest punkt zaczepienia… Po tym, co tu podsłuchałem… Inaczej się szuka, jeśli się wie, czego. Mam przynajmniej podstawy, żeby przycisnąć tych wszystkich w Busku, przygniotę Kraków, tam dochodzenie w proszku, a w końcu ludzie się znają, dwóch sobie wytypowali, portrety pamięciowe…
Znów wyłączyłam urządzenie.
– Tu się tylko połowicznie nagrało, od mojej strony – wyjaśniłam Lalce. – Złapałam wtedy komórkę i zadzwoniłam do Martusi…
– Powtórz porządnie z obu stron!
Powtórzyłam. Rozmowa przebiegła następująco:
– Martusia, czy w tej knajpie, w tej Alhambrze, Alpuharze, Almanzorze, czy jak jej tam, nie siedział przypadkiem jakiś malarz?
Martusia była niezawodna. Nie zaczynała od głupich pytań.
– A grafik ci nie wystarczy?
– Może być. Siedział?
– Grafik siedział. Twarzą do wejścia. I nawet nie był bardzo pijany. Znam go. Alchemia, dla ścisłości. A co?
– Nazwisko, imię, adres…!
Adresu grafika Martusia nie znała, ale Górski pomachał do mnie, że da sobie radę.
– Nic – odparłam niecierpliwie na jej zadane na końcu pytanie. – Później ci powiem, teraz nie mam czasu, łapiemy złoczyńcę!
– Bardzo dobrze – pochwaliła Lalka. – Jest już pewne, że to tatuś?
– Znaleźli u niego w domu i spluwę, i bagnet. To wiadomość z ostatniej chwili, z dzisiejszego poranka, no, niech będzie z przedpołudnia, Górski dzwonił, żeby mi sprawić przyjemność, a radiowóz przywiózł taśmy. A, i te kasety z filmami też u tatusia znaleźli. Poza wszystkim, to kretyn, nie wyrzucił, chociaż mamusia jojczała, był tak pewien swego…
– Masz więcej tych nagrań?
Miałam, oczywiście, od Górskiego. Dyszyński, pan Jaźgiełło, pani Majewska… Lalka słuchała z szaloną uwagą.
– Słuchaj, pożycz mi to wszystko! Dla Ewy, niech sobie też posłucha! Gdybym jej to miała sama opowiadać, zadławiłoby mnie, co najmniej połowa stanęłaby mi kością w gardle, to wariactwo i obłęd, ja ci zwrócę, Marcel z Kaśką przegrają, zrobią kopie, odeślę ci DHL – em…
– A na plaster jej te kopie? – skrzywiłam się. – Będzie się tym upajała? Poza tym, ona może wreszcie spokojnie wrócić do własnego kraju i pisać we własnym języku, a ja chcę ją czytać. Nie ma już przeszkód, nie?
Lalka obejrzała mnie krytycznie i popukała się palcem w czoło.
– Pogięło cię chyba. W żadnym razie teraz nie wróci, sprawa sądowa, przesłuchania…
– Może odmówić zeznań!
– No i co z tego? Przyłożą mu niepoczytalność, wypuszczą i będzie odpowiadał z wolnej stopy. Przecież widać, że facet jest porąbany, stara, ja nie wierzyłam, jak mi Ewa o nim opowiadała, ale teraz wszystko się zgadza. Ty sama popatrz, tak się starał, ślady zacierał, a kopyto i majcher w domu trzymał, buławę powinowatej podetknął, kopnięty na umyśle!
– Przysięgnę, że to miał być dowcip – powiedziałam ponuro, bo nagle zrozumiałam tatusia Ewy… nie, nie zrozumiałam, odgadłam… i zaczęło mi się wydawać, że Lalka ma rację. – Wyobrażał sobie, że jest bezpieczny, bez obaw, tak długo pani Peter nie sięgnie do tej wełny, aż w końcu zapomni, kto u niej bywał, ze dwadzieścia osób podetknie głowę pod topór. I cha, cha, jakie śmieszne. Jak te kisiele w łóżku i tym podobne…
Lalka popatrzyła na mnie takim wzrokiem, że błysnęło mi przypomnienie. Jakże, pani Wiśniewskiej wszak nie nagrywałam, nie miałam pluskwy, koniecznie musiałam teraz wyjaśnić, co najmniej kisiele, a jeszcze lepiej powtórzyć wszystkie zasłyszane opinie sąsiedzkie, wręcz najważniejszą część dochodzenia!
Z wielkim zapałem rozpoczęłam relację.
– No to sama widzisz – wytknęła, kiedy udało mi się dojechać do końca. – Na jej miejscu ja bym nie wracała, lepiej niech ten Henryk do niej pojedzie. Tatusiowi nie wiadomo, co jeszcze może do łba strzelić, popatrz, obie właściwie mówią to samo, i ta Wiśniewska, i Ewa, mam przeczucie, że on się nawet nie będzie zbytnio wypierał. Uważa, że miał rację, został wprowadzony w błąd i nie jego wina, tylko Poręcza, który głupa z niego zrobił szczytowego i którego słusznie ukarał. Zobaczysz. Psychopata. Czy ty nie powinnaś dać czegoś tym kotom, co ci się tu tak kłębią za drzwiami?
– O, cholera, zapomniałam im dać kolację. No dobrze, już daję…
Lalka przez chwilę z wielkim zainteresowaniem obserwowała procedurę serwowania posiłku.
– Czekaj no, ja tu czegoś nie rozumiem. Był u ciebie Piotruś Peter?
Wygarnęłam resztkę z puszki i wyprostowałam się.