Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Czepiali się kaset?

– Nie żeby specjalnie. Zahaczali przez to gadanie Jaworczyka. W dodatku musiałam też omijać panią Danusię i w końcu pomyliło mi się, co, od kogo słyszałam. Okropność!

– A co mówiła pani Danusia?

Tu usłyszałam barwny opis działalności Kontropoma, zakończony wyniesieniem podejrzanych papierów. Pani Danusia, rzecz jasna, dobrze odgadła, co to było takiego, rozkwit dokumentów nastąpił dopiero w dalszych relacjach, podawanych z ust do ust.

Magda podchodziła do sprawy bez wielkich emocji.

– Zwykłe przekręty. No, może niektóre trochę ostrzejsze, szczególnie te z dawnych czasów, w każdym razie zainteresował się tą umową z ówczesnym wydawnictwem Ewy Marsz. Zdaje się, że było tam więcej takich wymuszonych umów, przelanie praw do utworu wbrew woli autora, czasem w ogóle bez jego wiedzy i za nędzne grosze. Nikt się nie procesował, u nas prawa człowieka do jego własnej myśli twórczej traktowane są jak gówno, nie muszę cię chyba o tym przekonywać. Zauważ, że taki Dyszyński, krzyki, bestseller, szał, a sam powiedział, że prędzej się goły wytarza w pokrzywach niż dotknie tego bagna, odciął się radykalnie. A ty sama? W cywilizowanym kraju za podstępne użycie nazwiska dostałabyś miliony odszkodowania!

– Nie mów do mnie na ten temat – poprosiłam głosem, który zapewne wstrzymał nieco ocieplanie klimatu.

– Nie zamierzam, bardzo cię przepraszam. Kotłuje się tam w tej chwili całkiem nieźle, paniką śmierdzi aż miło, wszyscy zaczynają się wypierać wszystkiego i nikt nikogo nie zna. Prawie zapomnieli, że zaczęło się od Wajchenmanna, a propos, Waldek Krzycki cudem wyszedł ulgowo!

– No właśnie! – ucieszyłam się, czym prędzej wyrzucając z myśli także podstępne wepchnięcie mnie w reklamę produktu, który bezlitośnie krytykowałam na prawo i na lewo. – Miałam cię o niego zapytać, bo mnie trochę martwił. Jakim sposobem nie jest podejrzany?

Magda westchnęła dosyć rzewnie.

– Miłość, moja droga, miłość. Sam seks bezuczuciowy chybaby nie wystarczył. Umówiony był z Wajchenmannem na jakieś tam wczesne popołudnie i zaniedbał sprawę. Nie był w stanie oderwać się od dziewczyny, to najnowsza narzeczona, zapewne nieco oporna, bo do porozumienia doszli dopiero nad ranem, motel sto kilometrów od Warszawy, zapomniałam jak się nazywa, ale serwują tam szampana. Podobno dobrego. No i pieczętowali to porozumienie akurat do wczesnego popołudnia, Walduś trochę się wahał, czy siadać za kółkiem, bo chodziły wieści, że łapią, ale napatoczył się znajomy z żoną, rozwodzą się akurat, więc o żadnym uzgodnieniu zeznań w ogóle nie ma mowy, zabrał ich. Walduś nawet był zadowolony, po samochód postanowił przyjechać znów z tą samą narzeczoną, szampana ograniczyć… Znajomy całą drogę kłócił się z żoną i jechał jak chora krowa, drogówka ich zatrzymała, cały cyrk, dość, że dojechał do Wajchenmanna potwornie spóźniony, równiutko z radiowozem…

– Na litość boską! Sto kilometrów jechał cztery godziny…?!

– Nie wymagaj ode mnie przesadnej ścisłości! Po pierwsze, to jest trochę więcej niż sto, może sto czterdzieści, po drugie wczesne popołudnie to była mniej więcej szesnasta, a po trzecie w Magdalence trafili na korek – monstre. Świadkowie na miejscu, przywieźli go i nie zdążyli uciec, nie było siły, żeby kropnął szefa dwie godziny wcześniej. Podejrzany był krótko, chociaż motywów nie brakowało.

– No to całe szczęście, bo martwiłam się trochę o niego, chociaż nie znam człowieka. Moja dusza w takie rzeczy się wtrąca. Co tam jeszcze pani Danusia mówiła? Coś więcej ten Kontropom zabrał?

– Społeczeństwo uważa, że kasety z Ewą Marsz.

Nie spodobało mi się to. Czatowałam na te kasety.

Pomyślałam, że jeśli to prawda i cieszy się nimi policja, a nie zabójca, może uda mi się wydoić je przez Górskiego.

– Pewnie chcą obejrzeć – mruknęłam. – I po cholerę…? Biedni ludzie, niedobrze im się zrobi.

– Niech się robi, kara boska za maglowanie…

– I tak ciesz się, że nie wiedziałaś tego, co ja teraz wiem, bo nie odczepiliby się od ciebie nigdy w życiu. Jeszcze by ci spadł na głowę ostatni trup.

Magda upuściła widelec i otrząsnęła się z lekka.

– Nie strasz mnie. Masz na myśli tego od Martusi? Poręcza? Co on tu ma…? A, właśnie! Co teraz wiesz? Coś nowego?

– Chodźmy do salonu, tam jest ładniejszy widok. Przy okazji sprawdzę, co koty zeżarły w pierwszej kolejności, z pewnością rybę. Otóż wiem na pewno, że Jaworczyk powtarzał to, co Poręcz w niego wmówił…

Z szalonym zainteresowaniem Magda wysłuchała wybrakowanych nieco komunikatów od pani Wiśniewskiej. Musiałam pilnować, żeby nie wyeksponować tatusia, prywatna gehenna Ewy Marsz powinna pozostać w cieniu, nie było powodu rozgłaszania jej po całym świecie. Poręcz mógł przecież rozpuszczać pysk szerzej, ciesząc się obszernym audytorium, niekoniecznie tylko do tatusia. No i do Jaworczyka.

– Zawiść z tego strzela jak noworoczne fajerwerki – orzekła Magda. – Konsultowałaś to już z kimś myślącym? Z Piotrusiem Panem na przykład? Z Ostrowskim też by się przydało…

Drogą niepojętych, ale za to błyskawicznych skojarzeń znów zamajaczył mi jej desperado.

– Zaraz – przypomniałam sobie bez żadnej złej myśli. – Zdaje mi się, że miało cię nie być? Co z chłopakiem? Jedziesz w końcu do tego Gdańska czy nie? Chcę wiedzieć, potrzebna mi tu jesteś.

Magda odwróciła głowę, jakbym jej się nagle wydała obrzydliwa.

– Cieszę się, że w ogóle jestem komukolwiek gdziekolwiek potrzebna – rzekła drewnianym głosem i urwała na króciutki momencik, z wielkim zainteresowaniem wpatrując się w dziwne zielsko przed samym tarasikiem, które już dawno powinnam była wyrwać. Zostawiłam je tylko dla eksperymentu, żeby zobaczyć, co z niego wyrośnie, a na razie rosło wyłącznie wzwyż, zasłaniając widok na resztę ogrodu.

Wystarczyło mi to. Nawet, jeśli wpatrywała się krytycznie, nie szkodzi, głowę dałabym sobie uciąć, że tego zielska wcale nie widzi. Znaczy, coś nie gra…

– A ten texiko – meksikano…?

– Jest tam.

– Rozumiem, że nie ponagla…? – spytałam brutalnie, od razu rezygnując z subtelności. Magdzie do więdnących lilijek było daleko.

Odzyskała nagle energię razem z siłą ducha.

– Co tam, powiem ci. Ale nie mów nikomu, bardzo cię proszę.

– Właśnie mam tu gdzieś megafon, zaraz poszukam…

– Tak naprawdę wcale nie o niego mi chodzi. Zmieniłam poglądy. Czarujący wybryk, ognisty, ale nie można spędzać całego życia w petardach! No owszem, miałam ochotę na parę takich wystrzałowych chwil, może nawet na dłużej, chociaż w głębi duszy wątpiłam w stałość, ale już mi się przypłaszczyło. Poza wszystkim, był tu chwilę w Warszawie i okazuje się, że jest żonaty i w dodatku dobrze żonaty, dosyć mam tych żonatych, nie lubię tego, zmroziło mnie od razu, o depresji mowy nie ma, ale zniechęcenie owszem. No, a tu, u ciebie… Wiesz, ja się chyba zdenerwowałam… Nie spodziewałam się… Okazuje się, że nie byłam przygotowana, chociaż myślałam, że jestem…

Olśnienie spadło na mnie niczym grom z jasnego nieba.

– Ostrowski… – wymamrotałam tym razem ostrożnie i delikatnie, tłumiąc zaskoczenie.

Magda oderwała się od zielska i gwałtownie zainteresowała mną. Widocznie przestałam być obrzydliwa.

– Jak zgadłaś? Było widać?

– Nie. To fluidy. Wzajemne…

– O wzajemności nawet mi nie wspominaj! W szczegóły nie będę się wdawać, w każdym razie Adam stanowi zadrę w moim życiorysie.

– Z czego wynika, że dość długo się znacie…?

– Przeszło dziesięć lat. Od wieków go nie widziałam, unikaliśmy się wzajemnie i znienacka spotkałam go tu, u ciebie. Nie bardzo bym chciała, żeby mi to wszystko wróciło.

Nietaktowne wydało mi się wytykanie, że, cokolwiek to miało być, właśnie widać, że wraca. Wylęgła się we mnie rozterka, wtrącać się czy nie, bo że Ostrowski ku Magdzie grawituje, w oczy biło, moje wtrącanie zaś miewało rozmaite skutki. Może wyjątkowo powinnam, nic nie mówiąc, spokojnie posiedzieć na tyłku…

– Wolałabym, żebyś coś powiedziała – westchnęła Magda – bo jakoś tak strasznie milczysz. Nie wiem, jak to należy rozumieć.

42
{"b":"100512","o":1}