W miejsce dziewki w drzwiach pojawił się Roman. Dosyć długą chwilę w milczeniu patrzyliśmy na siebie. Wreszcie Roman, mocno zakłopotany, odezwał się pierwszy.
– Jaśnie pani raczy wybaczyć, że się wtrącam, ale w takim stroju jaśnie pani ludziom się pokazać nie może…
Tylko przez mgnienie oka czułam się zaskoczona, a potem spojrzałam po sobie.
Dobry Boże! Miał rację. W letnim, malutkim kostiumiku odbywałam tę podróż, krótki żakiecik, bluzeczka z dekoltem wielkim i bez rękawów, spódniczka przed kolana, pończochy miałam, najcieńsze z możliwych, samoprzylepne, pantofelki głęboko wycięte, na wysokich obcasach, które polubiłam… No, pończochy i pantofelki jak cię mogę, ale ta reszta…? I, Jezus Mario, nie miałam kapelusza!!!
– O, do licha – powiedziałam z jeszcze większym zakłopotaniem.
– I twarz… – dodał Roman wręcz rozpaczliwie. – Tak się obawiałem i dlatego przyszedłem.
– Do diabła – skomentowałam, już zirytowana. – Niech to piorun strzeli, co ja mam zrobić? Słusznie Roman zauważył, dobrze, twarz zaraz umyję, ale na siebie…? Kapelusz jest w samochodzie… zaraz… w karecie chyba? Jest tam ta duża walizka? – Jest, taka jak była.
– Ale przecież nie ma sensu… zaraz… Już wiem! Przypomniało mi się, ża apaszkę lekką i bardzo dużą mam przy sobie, nią będę mogła głowę okręcić, jakby woalem, co w podróży jest dopuszczalne, ale co dalej? Prześcieradłem się przecież nie owinę… Prawda, mam też spódnicę plażową w kwiaty, długą do kostek, tyle że na guziki zapinaną, ale może guziki umkną ludzkiej uwadze… Zatem przebrać się muszę, a razem wziąwszy, strój z tego wyjdzie zupełnie idiotyczny. No trudno, innego wyjścia nie ma.
– Daleko mamy do domu? – spytałam z troską.
– Wszystkiego raptem półtora kilometra. W jaśnie pani własnej oberży jesteśmy. Tyle że tam służba będzie czekała. Zniecierpliwiłam się.
– No więc dobrze, niech myślą, że w tej podróży zwariowałam. Albo wprost z maskarady wracam. Boże jedyny, co mi do głowy wpadło, żeby się tutaj zatrzymywać, znów mi pewnie Roman powie, że przez jakąś barierę przelazłam!
– No, tak jakby, ale w odwrotną stronę.
– Dosyć mam tego, czy to już każdy hotel będzie mi się w oberżę przemieniał? Albo oberża w hotel? Czy się w końcu w Średniowieczu opatrzę? Albo w tysiąc lat później?
– Co do tysiąca lat, wolałbym nie, bo sam sobie nie umiem wyobrazić, jak tam będzie, ale Średniowiecze na upartego dałoby się wytrzymać. Niech się jaśnie pani przystosuje troszeczkę, żeby zgorszenia nie budzić, a ja za parę minut wrócę po rzeczy.
Na nowo rozpakowałam neseser i walizkę, mleczkiem kosmetycznym zmyłam twarz, z trudem powstrzymałam chęć zostawienia bodaj odrobiny pudru na nosie, zadowolona z tego, że przynajmniej brwi i rzęsy mam przyciemnione trwale i nikt w nich sztuki nie odgadnie, odnalazłam plażową spódnicę i włożyłam na tę od kostiumu, chcąc większą obfitość materii uzyskać. Guziki wręcz zgubą mi groziły, bo nie dochodziły do samego dołu, pozostawiając rozcięcie prawie do kolan. Agrafką je spięłam i na bok obróciłam, z nadzieją, że przy chodzeniu mniej się to rozwiewanie rzuci w oczy. Lustra dużego, na szczęście, w tym apartamencie nie było, więc nie widziałam, jak w tym wszystkim wyglądam, mogłam to sobie tylko wyobrazić, od czego udało mi się powstrzymywać. Apaszką omotałam głowę i byłam gotowa.
Roman przytomnie podjechał pod same drzwi, tak że do karety miałam ledwie trzy kroki, ale przy schodzeniu ze schodów widziałam liczne głowy, gapiące się na mnie zza poręczy. Musiała ich chyba wielce zaintrygować ta nowa moda paryska, przeze mnie przywieziona. Prawie pożałowałam, że nie ustrzeliłam ich prawdziwie modnym letnim strojem w pełnym wydaniu, boso, z zielonym cieniem wokół oczu, w spódniczce mini, z chustką na biuście zawiązaną…
Ale mogliby za mną, jak za nierządnicą, kamieniami rzucać, więc lepiej było nie.
Gdyby nie osobliwość stroju, żadnych większych sensacji bym nie doznała. Podjechałam pod wejście do własnego pałacu, jak podjeżdżałam tysiące razy, służba na schodach czekała z powitaniem, z ulgą dużą Zuzię ujrzałam, która na mój widok wielkie oczy zrobiła, ale zaraz potem za mną pobiegła pomocą służyć. O, tak, jej pomoc była dla mnie zgoła bezcenna!
Dopiero teraz bowiem uświadomiłam sobie, że nie mam się w co ubrać. Co stąd wywiozłam, zostawiłam w Paryżu, przywiozłam natomiast nowe rzeczy, świeżo kupione we współczesnych czasach, w przekonaniu, że będę je nosiła. Zarazem jednak przypomniał mi się mój wyjazd w tamtą stronę w wielkim pośpiechu i skąpość bagażu, ledwie trzy suknie wzięłam, w tym jedną podróżną, zatem reszta musiała tu zostać i teraz mogła mi służyć. I gorsety… Szczęście, że miałam ich kilka, choć tak od nich odwykłam, że błysnęła mi myśl, czyby nie dało się bez nich obyć…
Musiałabym chyba ubierać się sama, w tajemnicy przed własną pokojówką…
W pierwszej kolejności kąpiel zarządziłam, mocno postanawiając sobie jedną garderobę na prawdziwą łazienkę przerobić, z toaletą i wodą bieżącą. Cały wodociąg i kanalizacja byłaby do tego niezbędna, nie miałam pojęcia, jak to urządzić technicznie, ale mogli Rzymianie, mogłabym i ja, a Roman bez wątpienia znał się na tym i radę potrafiłby znaleźć. Pieniądze miałam, bo ten spadek po pradziadku przecież załatwiłam…?
W kąpieli zamierzałam sama dość długo posiedzieć i trochę się nad tym całym bałaganem zastanowić. Nie chcąc prezentować Zuzi moich nowych strojów, wysłałam ją na poszukiwanie gorsetów, bielizny i letnich sukien, każąc wszystko zgromadzić tak, bym przeglądu całości łatwo dokonać mogła. Nie zdołała ukryć zdziwienia i rozczarowania.
– Jakże to, czy też jaśnie pani nowych rzeczy nie przywiozła? Takam ciekawa była, jaka tam moda w Paryżu się nosi! Nie skarciłam jej, bo sama ją do pewnej poufałości przyzwyczaiłam, jedyną zauszniczkę przez dziesięć lat w niej mając, ale prawdy przecież wyjawić jej nie mogłam.
– Dużo kupiłam, moja Zuziu, ale tak samo wyjeżdżałam z Paryża, jak i stąd do Paryża. W pośpiechu takim, żem nic nie wzięła i teraz muszę ze starych sukien korzystać. Nic straconego, bo niezadługo znów tam pojadę i teraz już może śpieszyć się nie będę musiała. A na razie zrób, co mówię, a ja sobie trochę odpocznę po tej podróży.
W wannie leżąc, do której co jakiś czas dziewka gorącą wodę mi donosiła, rzeczywiście zaczęłam myśleć. Przede wszystkim należało porozumieć się z panem Jurkiewiczem, moim tutejszym plenipotentem, ustalić ściśle mój stan posiadania, potwierdzić prawo własności… Papiery wszelkie miałam już zgromadzone przed wyjazdem, uporządkowane, udało mi się nawet pospłacać i poodbierać wierzytelności mojego męża, wygrać sprawę o nieruchomość w Warszawie i oddać w dzierżawę stawy rybne. To wszystko wiedziałam i pamiętałam, nie znałam tylko dokładnej wysokości moich dochodów, tę kwestię trochę zlekceważyłam. Zostawiłam ją na koniec i nie zdążyłam policzyć, ale właśnie pan Jurkiewicz miał zestawić rachunki w czasie mojej nieobecności. Trzeba do niego zadzwonić i kazać mu przyjechać ze wszystkimi dokumentami, po czym dokonać spisu dla uwidocznienia w testamencie…
Zimno mi się nagle w tej gorącej wodzie zrobiło i aż zdrętwiałam. Zgłupiałam chyba, jakie zadzwonić, w co, w dzwon kościelny czy w rynnę…?! I jaki znowu testament, na co mi testament, jak w ogóle mogę sporządzić testament, pojęcia nie mając, co posiadam we Francji! Papiery tamtejsze u pana Desplain zostały, co mam zrobić, nieszczęsna, przecież z panem Desplain też się nie zdołam na poczekaniu porozumieć, chociaż nie, telegram jeśt możliwy… I co mi, do diabła, z tego telegramu, przecież telegramem mi kopii nie prześle…!!!
A cóż za wściekłe uciążliwości teraz na mnie spadły…! Dziewka mi jeszcze gorącej wody dolała, ale już chciałam wyjść z tej wanny. Zdenerwowałam się okropnie. Uprzytomniłam sobie zarazem, że w obecnej sytuacji testament jest mi potrzebny jak dziura w moście i piąte koło u wozu, miał mnie wszak uchronić od ataków Armanda Guillaume, gdzież tu Armand Guillaume, przecież przed tą jakąś idiotyczną barierą czasową nawet o nim nie słyszałam! Niczym mi nie grozi! O Boże…! A gdzież Gaston…?!!!