Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– O Boże, to chyba ma jakiś związek! I ten dowód…! On mi podał numer przez telefon! Ale przecież chyba niemożliwe, żeby dyrektor banku zwracał się do mnie per „ty krowo niebiańska”…?

Mimo licznych już doświadczeń życiowych, krową niebiańską Edzio Bieżan poczuł się lekko trzepnięty. Atmosfera ogóle robiła się jakaś skomplikowana. Rozmawiali stojąc, nikt nie zajmował jedynego mebla do siedzenia ze zwykłej grzeczności, Elunia opierała się o swój stół do pracy, policjant w mundurze dyskretnie i nieznacznie przysiadł na parapecie okiennym, subtelnym ruchem przesunąwszy nieco książki, a Bieżan czynił po kilka kroków to tu, to tam, tęsknie wypatrując ściany, na której mógłby się wesprzeć. Przesłuchanie, odbywane w pozycji na baczność, zaczynało wydawać mu coraz bardziej uciążliwe. Zmobilizował się ostro.

– O czym pani mówi? W pierwszej chwili powiedziała pani że spodziewała się naszej wizyty…

– No przecież właśnie o tym mówię! – przerwała mu Elunia niecierpliwie i dodała z naganą: – Zawsze i wszędzie czytałam, że takie władze jak pan chętnie słuchają świadków i przestępców, bo może im się coś głupiego wyrwie, a pan mi przerywa! Dlaczego pan jest taki nietypowy? Ten półgłówek przez telefon obiecywał, że będę miała do czynienia z policją, no i mam, proszę bardzo, wolę panów niż jego. chociaż ciągle nic nie rozumiem. Ale coś mi się chyba kojarzy, zaczynam podejrzewać, że mój dowód osobisty znajduje się u niego, bo mi podał numer, chociaż wcale nie wiem czy prawdziwy i nawet nie mogę sprawdzić, bo zapomniałam, co powiedział. A w ogóle tu jest okropnie niewygodnie, ja bym gdzieś usiadła, może w kuchni, nie chcę się teraz kotłować z tapczanem, w kuchni mam krzesło i stołek i można zabrać to – wskazała palcem swoje ciężkie, obrotowe krzesło kreślarskie. – Ja normalnie wcale nie jestem taka potwornie gadatliwa, ale teraz mi się nazbierało. Co pan na to?

Bieżan zrozumiał bezbłędnie, że ostatnie pytanie dotyczy zmiany miejsca konwersacji i przyklasnął pomysłowi. Sierżant skwapliwie przeniósł krzesło kreślarskie do kuchni, wreszcie wszyscy usiedli przy stole, przy czym Elunia zdołała odruchowo prztyknąć elektrycznym czajnikiem. Kawa i herbata znajdowały się w zasięgu ręki.

– No to teraz powiedzmy sobie to wszystko porządnie – zarządził, udając, że nie widzi gestów pani domu, sięgającej po filiżanki i łyżeczki. – Proszę bardzo, nie będę pani przerywał.

Aczkolwiek Elunia lubiła sobie spokojnie sypiać do ósmej trzydzieści, to jednak pod względem wyrywania ze snu mieściła się w granicach przeciętności. Nie budziła się świeża jak skowronek, ale też nie musiała przytomnieć do południa. Nic jej nie wyleciało z rąk, mocna kawa z odrobiną śmietanki przywróciła jej pełnię równowagi umysłowej. Zrelacjonowała porucznikowi trzy ostatnie rozmowy telefoniczne rozsądnie i nawet dokładnie.

Bieżan dysponował doświadczeniem życiowym w tej dziedzinie lepszym niż Kazio. Instynkt i dusza powiedziały mu wyraźnie, że podejrzana stoi po właściwej stronie barykady i powinna przestać być podejrzana. Mechanizm działania całej imprezy zrozumiał błyskawicznie.

– No tak – rzekł znacznie łagodniej. – Wierzę pani. Ale formalność wymaga potwierdzenia pani bytności na wyścigach, muszę mieć zeznania świadków. Niech pani wymieni osoby, które ją potwierdzą.

– Kasjerka – odparła bez namysłu Elunia. – To jest jedna kasjerka i grałam u niej w każdej gonitwie. Mogę nawet powiedzieć, co jadła na śniadanie, a może to było drugie śniadanie, kanapki sobie zrobiła, z mortadelą i z ogórkiem, miała także jajko na twardo. W loży dyrekcji istnieje tylko ta jedna kasa. I jeden taki, pan Jurek, nazwiska nie znam, rozmawialiśmy co chwila. O Boże drogi, i Kazio mój chłopak, razem byliśmy!

– Nazwisko chłopaka chyba pani zna?

– Oczywiście, razem chodziliśmy do szkoły. Kazimierz Radwański. Wyjechał służbowo, ale jutro wraca, a może jeszcze dzisiaj wieczorem. Poza tym bufetowa, nawet brałam herbatę, piwo i pierogi. One tam mają prawdziwe domowe pierogi, bardzo lubię. I wszyscy inni ludzie, ale nie każdy musi mnie pamiętać. Mogę ich panu palcem pokazać w sobotę, bo nazwisk nie znam, najwyżej imiona.

Edzio Bieżan postarał się pozbyć myśli, że służbowy pobyt na wyścigach, gdzie dotychczas nigdy w życiu nie był, będzie bądź co bądź, jakąś atrakcją i wrócił do tonu urzędowego.

– Zajmijmy się zatem tym pani dowodem osobistym… – zaczął.

– A…! I właśnie! – krzyknęła nagle Elunia. Poróżowiała na twarzy rumieńcem emocji i cała policja w dwóch osobach, płci, jak by nie było, męskiej, na moment zapatrzyła się w nią, wyzuta z wszelkich doznań, poza zachwytem. Zemocjonowana Elunia prezentowała sobą prawdziwą piękność.

– Tak…? – wydusił z siebie Bieżan z dużym wysiłkiem. – Słucham.

– Widziałam tam takie coś – rzekła Elunia tajemniczo i z przejęciem. – Wcale nie wiem. czy to ma jakiś sens, ale okropnie mi się kojarzy. Powiem panu trudno, najwyżej wyrzuci pan z protokółu czy tam czegoś…

Opisała oglądaną w znieruchomieniu scenę rozmowy pijaków tak, że obaj, komisarz i sierżant, bez mała ujrzeli ją i własne oczy. Ostatecznie Elunia była plastykiem i umiała przetworzyć obrazy na zrozumiały ludzki język.

– No tak – skomentował Bieżan po krótkim namyśle – Tego pijanego też pani potrafi pokazać palcem?

– Oczywiście. On zresztą nie bywa bez przerwy pijany to był sporadyczny wypadek. Mam w ogóle wrażenie, że to dziennikarz, może go nawet wszyscy znają. No? Pójdzie pan tam ze mną w sobotę?

– Myślę, że będę zmuszony…

Wbrew pierwotnym zamiarom zabrania ze sobą ewidentnej przestępczyni, Edzio Bieżan nie tylko pozostawił ją wolności, ale nawet doradził, jak ma najprościej załatwić sprawę nowego dowodu osobistego. Dzięki niej zrozumiał bardzo dużo. Dziwaczna afera, której przedtem właściwie prawie nie było, nagle nabrała rumieńców. Urody jej wprawdzie od tego nie przybyło, ale przynajmniej zaczęła istnieć i okazywać się interesująca.

Zważywszy brak jakichkolwiek wyjaśnień ze strony przeciwnej, dla Eluni cała sprawa była wciąż niepojęta. Dopiero po wyjściu władzy uświadomiła sobie, że nic jej nie powiedzieli. Ona im wszystko, oni jej wcale. O co tu, do diabła, mogło chodzić? Kazio… może Kazio coś zrozumie, robił wrażenie, jakby ogólnie się czegoś domyślał…

Kazio objawił się w środę, najpierw telefonicznie, a potem, przed wieczorem, osobiście.

Odpracowawszy, z bardzo niewielkim zniecierpliwieniem, ekscesy natury czysto osobistej. Elunia zaczęła zadawać pytania, pomiędzy nimi udzielając informacji.

W ciągu tej środy, zanim jeszcze Kazio się odezwał, uświadomiła sobie, że posiada pieniądze. Wygranej z wyścigów jeszcze w pełni nie wydała, zostało jej dosyć, żeby zająć się tymi cholernymi meblami, a już był najwyższy czas zacząć żyć jak człowiek. Bez żadnych dalszych namysłów ruszyła do Ikei.

Nabywając umeblowanie salonu, załatwiła od razu transport. Magazyn dostarczał towary do domu z wniesieniem i ustawieniem włącznie, ustaliła godzinę i podała nazwisko. Wóz meblowy przyjechał punktualnie.

O tym, że jeden z tragarzy, sprawdziwszy nazwiska i adresy klientów, specjalnie postarał się jechać właśnie do niej, nie miała najmniejszego pojęcia i żadne złe przeczucia nawet jej nie zaświtały. Przejęta i zemocjonowana urządzaniem swojego apartamentu, nie zauważyła także osobliwych ewolucji owego tragarza, który uparcie i całkiem zręcznie odwracał się do niej tyłem. Ani przez chwilę nie widziała jego twarzy, co nie przysporzyło jej najmniejszego niepokoju, bo nie oblicza tych nosicieli były jej potrzebne, tylko ich siła fizyczna.

Dzięki błyskawicznej, wręcz męskiej decyzji jej pusty dotychczas salon zyskał kanapę, dwa fotele, niski stół i coś w rodzaju barku, który mógł służyć wszechstronnie. Na nic więcej nie starczyło jej pieniędzy, niemniej Kazio potrzebował długiej chwili, żeby ochłonąć. Wytworność wnętrza zauroczyła go niepomiernie, szczególnie że sam się do niej przyczynił kwiatami. Wazon dla kilometrowych róż Elunia miała z dawien dawna.

9
{"b":"100510","o":1}