Elunia nie pomyślała nic, ale za to znieruchomiała radykalnie, do tego stopnia, że nie była w stanie nawet odwrócić oczu. Dzięki czemu przechodzący obok niej osobnik nie napotkał jej spojrzenia, zobaczył tylko zadumaną facetkę, wpatrzoną w dal. Nie przejął się nią, pośpiesznie zbiegi po schodach i znikł w wyjściu.
Pozostała przy stoliku moczymorda zrezygnowała z walki z papierosem, złożyła utrudzona głowę w talerzu z resztkami golonki i zasnęła.
Elunia poruszyła się samodzielnie dopiero po bardzo długiej chwili. Złapała dech i uruchomiła myśl. Najpierw konsekwentnie udała się do kasy i zagrała pierwsze kombinacje, jakie jej przyszły do głowy, a dopiero potem usiadła w fotela i spróbowała się zastanowić.
Co właściwie widziała? I dlaczego wywarło to na niej takie wstrząsające wrażenie? Dwóch facetów, z których jeden tylko udawał pijanego. No to co? Udawał może z grzeczności, temu prawdziwie pijanemu do towarzystwa, i cóż takiego… Zabrał mu dowód osobisty i dokądś z nim poszedł, zapewne znajomy, poszedł coś załatwiać. Nie kradł mu tego dowodu podstępnie i ukradkiem, zabrał go wręcz jawnie, nie obchodziło go, czy ktoś tego nie widzi. A że sam mu wyciągnął portfel…? Pijany nie był zdolny do skoordynowanych ruchów, może nawet nie wiedział, gdzie ma kieszeń. I tamten trzeźwy nie tknął żadnych pieniędzy…
Wciąż nie pojmując, skąd w tym wypadku wziął się w niej wybuch emocji, Elunia dała sobie spokój i wróciła do zainteresowania wyścigami. Kiedy Kazio padł na fotel obok niej, zapomniała już prawie o wydarzeniu, pozostało jej tylko jakieś podświadome, nieprzyjemne uczucie obawy.
Na niedokładnie przemyślane kombinacje przegrała, co spowodowało, że ogólnie w ową środę wyszła na zero.
Telefon, w który nowe mieszkanie zaopatrzone było od początku, zadzwonił w niedzielę rano. Kazio, mocno już zadomowiony, brał prysznic w łazience, Elunia w kuchni robiła skromne śniadanko. Razem wybierali się na wyścigi, które o tej porze roku zaczynały się o jedenastej, żeby zakończyć się przed zmrokiem, zaś Kazio trwał przy jej boku już od wczoraj. Obecnie, w tej łazience, śpiewał. Elunia podniosła słuchawkę.
– Czy pani Eleonora Burska? – spytał zimno jakiś obcy głos.
Bez żadnych złych przeczuć Elunia odpowiedziała twierdząco. Rozmaici nowi zleceniodawcy dzwonili do niej o najrozmaitszych porach i do rozmów z nieznajomymi ludźmi była przyzwyczajona.
– Otóż zawiadamiam łaskawą panią, że ja idę na glinowo – rzekł głos. – Tak się składa, że moja forsa jest po praniu, więc albo do mnie wróci, termin do jutra, albo prokurator się wami zajmie. Łapówę przebiję, bo mnie na was cholera trzaska, a żonę i dzieci wysłałem do ciepłych krajów. Żegnam panią.
Osłupiała kompletnie Elunia wpatrywała się w trzymaną w ręku słuchawkę, chociaż z drugiej strony połączenie zostało przerwane, aż Kazio zakończył razem śpiewy i ablucje i wyszedł z łazienki.
– Co się stało? – spytał, zaskoczony. – Dlaczego tak stoisz?
Elunia odzyskała zdolność ruchu i odłożyła słuchawkę.
– Nie wiem – odparła w oszołomieniu. – Albo jakiś wariat, albo pomyłka. Ale nie, wymienił moje nazwisko. Komuś coś źle zrobiłam…? Tylko dlaczego mówił do mnie w liczbie mnogiej…?
– Kto?
– Nie wiem…
Kazio miał wprawdzie szczery zamiar jeszcze przed śniadaniem zużytkować ukochaną kobietę erotycznie, bo Eluni nigdy mu nie było za dużo, ale teraz nagle seks wyleciał mu z głowy.
– Powtórz porządnie, co to było – rozkazał surowo. – Od początku do końca!
Elunia postarała się skupić. Z jej strony padły dwa słowa, „słucham” i „tak”, nie miała z tym zatem problemu, gorzej wyglądała wypowiedź rozmówcy. W zdenerwowaniu umknęły jej szczegóły.
– Żonę i dzieci wysłał na wczasy – powiedziała żałośnie. – Jakieś pieniądze miał w pralce, nie wiem, może zapomniał wyjąc z kieszeni. I jutro idzie do prokuratora.
– Oszołom – zawyrokował podejrzliwie Kazio. – Chyba to nie tak wyglądało. Przypomnij sobie porządnie, bo to nigdy nie wiadomo.
Po bardzo długiej chwili, już w trakcie śniadania, Elunia odtworzyła komunikat obcego osobnika nieco bardziej dokładnie. Kazio, młodzieniec życiowy, zaczął rozumieć przekazaną treść.
– Ciekawe – mruknął w zamyśleniu. – Jesteś komuś coś winna?
Elunia poszukała w pamięci.
– Agacie, sto złotych. Znalazłam się na mieście bez pieniędzy i pożyczyłam sobie od niej. Do licha, zapomniałam jej oddać!
– Ale to nie była Agata? Ani jej mąż?
– Nie. Ona nie ma męża.
– Robiłaś może coś z kimś, a inwestor nie zapłacił? Albo zapłacił tylko tobie, a tamtemu nie?
– Nic o czymś takim nie wiem. Dotychczas wszyscy wszystko płacili.
– Znasz jakichś hochsztaplerów? Bywają u ciebie?
– Nie wiem. Zdawało mi się, że nie. To znaczy, co do bywania jestem pewna… Kaziu, oszalałeś…?! Kto ma tu bywać, gdzie usiąść, na tym jednym stołku, czy na podłodze?!
Kazio z wysiłkiem pohamował chęć rzucenia okiem w kierunku tapczanu. Zdołał zachować się jak dżentelmen.
– No to nie wiem. Typowa groźba w kwestii zwrotu pieniędzy. Może istnieje jeszcze jakaś inna Eleonora Burska?
– Może istnieje – zgodziła się Elunia. – Ale ja nic o tym nie wiem. W naszej rodzinie czegoś podobnego nie ma, oni tylko mnie jednej dali takie idiotyczne imię. Ale nazwisko popularne, więc nie mogę wykluczyć… A w ogóle co mnie to obchodzi, facet się rąbnął, jego zmartwienie.
Kazio był zdania, że niekoniecznie, porzucił jednakże temat. W poniedziałek wyjeżdżał na dwa dni, musiał dopilnować ustalania granic działek budowlanych na Mazurach, nie mógł oferować klientom czegoś, o czym sam nie miał pojęcia. Ogarnął go niepokój, czy przez te dwa dni pomyłka się przypadkiem nie pogłębi, dzięki czemu Elunia znalazłaby się sama w oku cyklonu. Niepokój nosił wyraźne znamiona proroczego przeczucia.
– Obiecaj mi jedno – poprosił już w drodze na Służewiec. – Przez te dwa dni, kiedy mnie nie będzie, nie otworzysz drzwi nikomu obcemu. Choćby żebrał i błagał na klęczkach.
Zważywszy, iż warunków na przyjmowanie gości Elunia wciąż jeszcze nie miała i prawie nikt u niej nie bywał, obietnicę złożyła chętnie.
* * *
Pierwszy telefon, jaki odezwał się w poniedziałek rano, znów zawierał w sobie tajemniczą treść.
– Ja mówiłem poważnie – rzekł głos, który Elunia rozpoznała dopiero po chwili. – A od pani się zacznie. Nie liczcie na to, że się wygłupię osobiście, czekam do jedenastej, a potem ruszam gliny…
Tym razem Elunia zdołała się odezwać, bo zaskoczenie było mniejsze.
– Proszę pana, to pomyłka! Nie mam pojęcia, o czym pan mówi! Pan czegoś chce, ja rozumiem, ale przecież nie ode mnie! Niech pan się zastanowi, do kogo pan dzwoni!
– Do Eleonory Burskiej, z zawodu artysta plastyk, zamieszkałej ostatnio przy Gruszczyńskiego sześć, mieszkania osiem, numer dowodu osobistego DB 2585817. Zgadza się?
Elunia na nowo poczuła oszołomienie.
– Tak, z tym że dowodu nie pamiętam. Ale i tak nie rozumiem, o czym pan mówi! Czy pan może mi jakoś przystępnie wyjaśnić, o co tu chodzi?
– Nie zgrywaj słodkiej kretynki, laleczko. Już wyjaśniłem. Niech świńską szczeciną porosnę, jeśli nie przekazałaś wszystkiego swoim mocodawcom. Do jedenastej, ostatni termin i więcej przekomarzać się nie będziemy. A w domu mam goryla, stać mnie na to, o czym dobrze wiecie.
– No to porośniesz tą świńską szczeciną, kretynie, bo Kazio nie jest moim mocodawcą – powiedziała rozzłoszczona Elunia do głuchej już słuchawki. – A w domu możesz mieć całą hodowlę goryli, tylko hoduj je dobrze, bo są pod ochroną.
Na moment, zważywszy, iż nieco zgłupiała, błysnęła jej myśl zawiadomienia o tym gorylu Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, ale opamiętała się. Jasne, że nie chodziło o zwierzę. Facet się czegoś boi i zorganizował sobie ochronę, Bóg z nim, jak dla niej, niech się zamknie w bunkrze przeciwatomowym i sam szczeka.