– No dobrze, jak chcesz…
Bieżan przyjechał po kwadransie. Nie był aż tak lekkomyślnym półgłówkiem, jak przypuszczał Kazio, wiedział, co robi, i nie pozostawił Eluni całkowicie bez opieki. Głównym źródłem jego niepokoju była obawa, czy jego człowiek w ogóle jeszcze żyje, bo aczkolwiek szajka dotychczas unikała mokrej roboty, to jednak w sytuacji podbramkowej mogła posunąć się dalej. Skoro przeznaczyli na ubój Elunię, dlaczego by mieli oszczędzać jakiegoś przypadkowego świadka? Bodaj rozbić mu łeb, żeby nic nie widział i nie przeszkadzał…
Człowiek okazał się żywy i w pełni sprawny. Potwierdził obecność w najbliższej okolicy dwóch podejrzanych typów. Bieżan się uspokoił, zastanowił i zadzwonił do Eluni z zakamarka korytarza na czwartym piętrze.
– Jestem prawie pod pani drzwiami, piętro niżej. Chciałbym, żeby pani otworzyła, zanim wejdę, żebym nie musiał dzwonić, walić i wrzeszczeć. Po schodach wejdę.
Przy pełnej aprobacie Kazia Elunia spełniła jego życzenie. Udręki sercowe już jej prawie minęły, Stefan istniał tylko w tle, przyjemność nawet sprawiała jej myśl, że jutro, bez względu na ewentualne ponowne rozczarowania, uprze się i wreszcie opowie mu porządnie o tej całej aferze. W obliczu niebezpieczeństwa może się o nią zatroszczy i przestanie zostawiać ją luzem na łasce losu…
Kazio przez ten kwadrans oczekiwania na sprzymierzeńca obmyślił sobie plan działania.
– Kawa kawą – rzekł na wstępie, obrzucając wzrokiem przygotowany stół – ale ty tam masz w kuchni takie drobnostki do przegryzienia, widziałem. Dałabyś może, co? A ja tu się zajmę koniaczkiem.
Bieżan już chciał zaprotestować, niczego nie będzie gryzł, nie na kolację tu przyszedł, ale ujrzał wyraz twarzy Kazia i poprzestał na chrząknięciu. Zabrzmiało jakoś łakomie, Elunia zatem posłusznie wybiegła do kuchni, zdziwiona nieco, bo zazwyczaj Kazio sam takie rzeczy załatwiał, wyręczając ją, w czym tylko mógł. Ale może teraz był zdenerwowany…
Kazio wykorzystał zdobytą chwilę.
– Przy niej nic panu nie powiem – rzekł cicho i pośpiesznie. – Mam nazwisko faceta, zdaje się, że ona się w nim zadurzyła. Pojęcia nie ma, że on w tym siedzi, a mnie głupio, bo ją, co tu ukrywać, kocham. Ona przy mnie też nic o nim nie powie, bo też jej głupio. Musimy pogadać na osobności.
– Nazwisko! – zażądał Bieżan twardo.
– Moje czy jego?
– Na cholerę mi pan, jego.
– Stefan Barnicz – szepnął mu Kazio do ucha. – Patrzy mi na bossa.
– Dobra, panią Burską upłynnimy. Nie ma tam czegoś więcej w tej kuchni…?
– Mrożona ryba. Może ją usmażyć.
– W porządku, pojedziemy na rybie…
Elunia nie grzebała się długo, wróciła z krakersikami, orzeszkami, chipsami i słonymi paluszkami. Zastawiła stół i popatrzyła pytająco.
– Powiedz panu, co wiesz – rozkazał Kazio. Nie usiłując go już ukrywać, Elunia rozpoczęła relację znacznie sensowniejszą niż ta poprzednia, telefoniczna. Kazio uzupełniał ją we właściwych momentach, największy nacisk kładąc na plany usunięcia Eluni z tego padołu na lepszy świat.
– Gość mówił wyraźnie, w przekonaniu, że go nikt nie słyszy. Zabić ją dziś wieczorem, w nocy albo jutro rano, bezwzględnie przed pierwszą. W ostateczności wedrzeć się na chama. Użyć wsioka. Dopilnować, żeby ten głupek przedtem wyszedł, głupek to ja, a jak nie, rąbnąć i głupka. Można go tylko uszkodzić, pod warunkiem, że nic nie zobaczy, niech sobie potem zeznaje, co chce. Natomiast Burska ma nie żyć i cześć. Powie, kiedy ona wyjdzie z kasyna, no i powiedział, że już. Tyle naszego.
– Może jednak powinien pan był wejść tu wyraźnie i z hukiem? – podsunęła Elunia smętnie. – Wiedzieliby, że już z panem porozmawiałam…
Bieżan w trakcie słuchania myślał intensywnie.
– Nie, do bani. Na bossa nie mam dowodu. Wstrzymaliby się z następnym skokiem do uśmiechniętej śmierci, a ja nie mogę trzymać ludzi w nieskończoność. Jedyna nadzieja to złapać ich na gorącym uczynku i nawet wiem jak, ale ten uczynek muszą popełnić. On… tego…
Zmieszał się nieco i spojrzał na Kazia. Też by wolał pozbyć się chwilowo Eluni, ale nie chciał odsuwać jej jawnie. Przypomniała mu się ta ryba. Przed wyjściem z domu zjadł kolację i wcale nie był głodny, Kazio, czekając na Elunię, przyrządził sobie jajecznicę i również czuł się zaspokojony, obaj jednakże znienacka, nader zgodnie, stwierdzili, że coś by zjedli. Bardziej konkretnego niż krakersiki i chipsy.
– Przyznam się, patrzyłem, co masz, i widziałem filety rybne – rzekł Kazio z determinacją. – To się szybko smaży, nie? Komisarz na posiłek pewno nie miał czasu…
– Bywa, że człowiek cały dzień lata o suchym pysku – wyznał żałośnie i podstępnie Bieżan.
Coraz bardziej zdumiona Elunia uwierzyła święcie w ich wygłodzenie i poczuła nawet wyrzuty sumienia, że sama nie pomyślała o nakarmieniu gości. Zarazem metody prowadzenia śledztwa wydały jej się nieco osobliwe, bez protestu jednak zerwała się z fotela i popędziła do kuchni, rezygnując chwilowo z osobistego udziału w dochodzeniu.
– Otóż wie pan, ja czasem myślę – powiedział żywo Kazio, zniżając głos. – On siedzi w tym kasynie i czeka, aż ją rąbną. W razie czego ma alibi jak drut!
– To właśnie chciałem powiedzieć – przyświadczył Bieżan. – I nie ma siły, państwo już i tak za dużo wiedzą,,bez współpracy się nie obejdzie…
Kazio bystrze i w pół słowa wyłapał jego myśl.
– Symulować zabójstwo? To pan rozważa, co? Facet się dowie, że ona nie żyje, i poczuje się bezpiecznie…
– Toteż właśnie. Ale widzę trudności, dałoby się taki numer wywinąć wyłącznie pod warunkiem zapudłowania tych dwóch tutaj. A znowu nie ma jak ich zwinąć, póki nic nie zrobili, i pani Burskiej nie będę narażał, to mowy nie ma…
– Wedle tego co słyszałem, jednego już pan ma…?
– Ściśle biorąc, mam nawet czterech, ale bez szefa. Oni go nie znają. Nie wiedzą, że ich obstawiłem, mam szansę tylko przy podejmowaniu forsy z banku, bo nad tym ta gnida czuwa osobiście.
– I to jego Elunia widziała w gablocie, głowę daję. A tego właśnie panu nie powie, bo nawet jeśli go poznała, sama sobie nie uwierzy. Zna go pan?
– Otóż właśnie nie. Wcale. Nie naraził się dotychczas. Bo co?
– A, cholera – powiedział Kazio z gniewnym rozgoryczeniem. – Ja go widziałem. Playboy na pół Europy i całe Stany Zjednoczone, najpiękniejszy z całej wsi. Z tych, co to dziewczyny do nich aż kwiczą. Mój chłopak potwierdził ten wystrój zewnętrzny.
– Ten pański chłopak by złożył zeznania…
– Żebym miał pójść siedzieć, nie powiem panu, kto to jest. Użyteczna jednostka, ale z kodeksem żyje w zgodzie. Ja sam zresztą…
Przerwał, bo wróciła Elunia z butelką białego wina i korkociągiem w ręku.
– Za jedenaście minut będą gotowe – oznajmiła. – Kaziu, otworzymy to chyba…? I co wam wychodzi? Czy będę musiała kogoś oglądać?
– To z pewnością – odparł ponuro Bieżan – ale przemyśliwamy, jak by tu panią nieszkodliwie zamordować. Lepiej niech pani tego nie słucha.
– To znaczy, że będę udawała ofiarę? Leżeć pod stołem w oceanie keczupu? Nie mam w domu keczupu.
– Można kupić w nocnym sklepie – podsunął Kazio, wkręcając korkociąg.
Bieżanowi już się plany nieźle krystalizowały, ale chciał jeszcze trochę wyciągnąć z Kazia. Węszył tu jakąś tajemnicę i nie był pewien, czy nie ma ona związku za sprawą. Nadal nie chciał mieć przy rozmowie Eluni.
– Narobili mi państwo apetytu na te ryby – oświadczył grobowym głosem. – Czy one się tam nie przypalają?
Elunia wiedziała, że nie, ale dała się zasugerować. Znów popędziła do kuchni.
– To teraz niech pan prędko gada, o co chodzi, bo szczerze powiem, coś mi śmierdzi. Nie ryby, tylko pan. Póki pani Burska nie wróci, jazda, w czym dzieło?
Kazio zawahał się, wyciągnął korek, zebrał się w sobie i w trzech zdaniach wyznał Bieżanowi prawdę. Został zrozumiany i obdarzony współczuciem.
– No tak… Niby źle, ale jeszcze nie najgorzej. Przy poszlakówce na świadka mi się pan nie bardzo nadaje… Znaczy, wolę mieć niezbite dowody. Spróbujemy chyba zabić panią Burską…