Interesowało ją owo pojutrze, które dziś już zrobiło się jutrem. Stanowczo zamierzając poświęcić większość dnia rozrywkom nagannym, usiadła do pracy i w pierwszej kolejności trafiła w komputerze na swoją wczorajszą notatkę. Już sięgała po słuchawkę, żeby zażądać od policji odszukania Bieżana, kiedy nagle zastanowiła się, co robi. Jasne jest przecież, że odszukany i zainteresowany tematem Bieżan przyleci do niej akurat w chwili jej wychodzenia z domu i znów ją zatrzyma, i znów się okaże, że Stefan Barnicz właśnie wychodzi…
O nie, żadne takie!
Praca szła jej w kratkę, to znakomicie, to jak z kamienia. Tym jutrem czuła się przejęta i zdenerwowania. Jutro, jutro, jutro… W co się ubrać…?
Oderwała się nagle od roboty i poszła do łazienki umyć głowę, potrzebne jej wszak było twarzowe uczesanie. Z mokrymi i doskonale ułożonymi włosami wróciła do stołu, suszyć ich nie miała zamiaru, szkoda czasu, mogły wyschnąć same. Obmyśliła sobie strój, co sprawiło, że opakowanie nowego proszku do prania wyszło jej zgoła wystrzałowo. Odmówiła spotkania z przyjaciółmi na zwyczajnej kawce, odmówiła wizyty u rodziców, usprawiedliwiając się głową, i omal nie odmówiła udziału w weselu Andrzejka, kumpla ze studiów, który żenił się właśnie jakoś wspaniale, wesele zaś miało się odbyć za półtora tygodnia i z upragnionym jutrem nie miało nic wspólnego. Wypadało w sobotę.
– Oczywiście dostaniesz uroczyste zaproszenie – powiedział Andrzejek przez telefon. – Będzie cała finansjera i świat interesu, bo w takie sfery wchodzę, Bożenka, znasz ją przecież…
– Słabo…
– Nie szkodzi, mnie znasz silniej. Bożenka robi za jedynaczkę, teściowie urządzają, apartamenty pałacowe, szał w ogóle i balanga w elicie. Upiór w operze. Ja też chcę mieć swoich ważnych gości!
– Ja jestem ważna? – zdziwiła się Elunia.
– Kotka masz czy doisz ze mnie komplementy? W fachu mówi się o tobie z dużą zawiścią, a skunksy różne zastanawiają się, z kim sypiasz…
– Z Kaziem – przerwała Elunia, od razu rozzłoszczona.
– To ja wiem i wiem, że Kazia nie będzie, nie zdąży chyba wrócić ze służbowych wojaży. Między nami mówiąc, trafiło mu się jak ślepej kurze. Ale na tobie mi zależy, co ci będę kit wciskał, dlatego dzwonię zawczasu, żebyś wiedziała. Nie zrób mi parcha jakiego!
Elunia solennie obiecała bytność na ekskluzywnym weselu, odłożyła słuchawkę i natychmiast chwyciła ją ponownie. Znała numer Andrzejka w pracy.
– Stroje jakie? – spytała bez wstępów.
– Jakbyś miała, to gronostaje. Niech mnie pluskwa podepcze, jak tam się nie objawią baby w diademach brylantowych. Wieczorowe cholernie, a ja, nie śmiej się, będę we fraku.
– Rozumiem – powiedziała Elunia z przejęciem i znów odłożyła słuchawkę.
Na myśl o wielkiej gali zrobiło jej się przyjemnie i dalszy ciąg pracy wręcz strzelił iskrami. Andrzejek miał rację, o Eluni zaczynało się mówić, do reklam przejawiała nosa i szczęśliwą rękę. Nikt nie wiedział, że najlepiej wychodziły jej przy równoczesnym wymyślaniu dekoracji dla siebie. Teraz też ta weselna suknia przysporzyła jej szaleńczego natchnienia.
Zrodzone z pojutrza jutro wreszcie nadeszło.
Odwaliwszy potężną robotę, z czystym sumieniem Elunia znalazła się w kasynie już o trzeciej po południu. W domu od pierwszej przezornie nie podnosiła słuchawki, wysłuchując tylko sekretarki. Zapisała numer telefonu nowego zleceniodawcy, bezlitośnie zostawiła odłogiem zdenerwowaną Jolę, zlekceważyła propozycję spotkania w telewizji i poważnie potraktowała tylko Agatę, której ciągle była winna sto złotych. Umówiła się z nią na następny dzień.
Stefan Barnicz przyszedł w kwadrans później i zajął miejsce obok niej.
– Miło mi panią widzieć – rzekł przy powitaniu. – Jak pani wytrzymała przedwczoraj? Dokopało pani tak, że zrobiła pani dzień przerwy?
Z wielkim wysiłkiem Elunia zdołała wydobyć z siebie głos.
– Miał pan rację, to było okropne. Czy ta pani tak zawsze?
– Zawsze. Miejsce w pobliżu to istne tortury. Dzisiaj chyba nie przyjdzie, bo wczoraj mocno przegrała i będzie musiała odetchnąć.
– Pan wczoraj był?
– Byłem. Miałem nadzieję, że pani też będzie. Elunia rozpaczliwie zdusiła w sobie żal i pretensję do samej siebie.
– Nie, ja tak często nie mogę, brakuje mi czasu. Akurat mam dużo roboty, ale wyszłam do przodu i postanowiłam odpocząć.
– A co pani robi?
– Reklamy. Jestem grafikiem. Nawaliło mi się zleceń i nie mam kiedy odetchnąć.
– Ale ma pani nienormowany czas pracy?
– No pewnie, mogę pracować w nocy albo o świcie, albo w święto. Ale muszę dotrzymać terminów. A pan?
– Co ja?
– Co pan robi?
– Interesy. Rozmaite. Też mam nienormowany czas pracy i też muszę dotrzymywać różnych terminów. No dobrze, idę po pieniądze. Zajmie mi pani…?
Własnym ciałem Elunia gotowa była bronić automatu obok siebie. Stefan Barnicz okazywał jej wyraźną sympatię i patrzył na nią z upodobaniem, ale ciągle to nie było to! Ona się zakochała, nie było tu co ukrywać, a on ledwo drgnął. Niemniej, parę godzin obok siebie, w obłoku wspólnej namiętności, mogło coś dać…
Wspólna namiętność doprowadziła Elunię niemal do bankructwa. Absolutnie zbulwersowana obecnością upragnionego już rzetelnie mężczyzny tuż obok, grała najdoskonalej idiotycznie. Podnosiła i obniżała stawkę w niewłaściwych momentach, dublowała bez natchnienia, zatrzymywała nie to co trzeba, udało jej się nawet przeoczyć karetę i wyłącznie miłosierdzie sił wyższych pozwoliło jej na tę karetę wygrać. Zmarnowała dwa fule, kolor i nieprzeliczoną ilość trójek. Czwarty raz poszła po pieniądze, z niepokojem stwierdzając, że lada chwila zabraknie jej posiadanej przy sobie gotówki i zastanawiając się, co jej zostało na karcie kredytowej. Przypomnienie, iż zasiliła ją prawie całą pierwszą wygraną, sprawiło jej niejaką pociechę.
Następnie przypomniała sobie whisky.
– Otóż wygląda na to – powiedziała smętnie, siadając na swoim krześle – że będę zmuszona wpaść w alkoholizm. Te automaty chyba lubią whisky, nie wiem jeszcze, czy mają wymagania co do gatunku. Trudno, znów zostawię samochód…
– A jaki gatunek pani sobie życzy? – spytał natychmiast Stefan Barnicz, wyraźnie rozweselony.
– Jacka Danielsa. To ja, nie wiem jak on…
Wskazała palcem automat, który na wspomnienie Jacka Danielsa chyba się ucieszył, bo natychmiast ustawił jej strita. Stefan Barnicz obejrzał się na kelnerkę, zamówił napój dla pani.
– Ja tu mam wolny drink, więc niech pani nie zawraca głowy – rzekł stanowczo. – Nie będę się wtrącał, ale on powinien zacząć płacić lada chwila. Chyba że ma pani wyjątkowego pecha, ale dotychczas tego nie stwierdziłem.
– Nie mam wyjątkowego pecha – odparła Elunia ze skrywanym rozgoryczeniem, myśląc równocześnie, że prawdziwy, porządny pech w grze świadczyłby może o jego rosnącym upodobaniu do niej. Trochę tego pecha widać, ale cóż to jest…
Równocześnie dostała whisky i karetę. Pomyślała sobie, że raz kozie śmierć, zdubluje, albo to dublowanie wyjdzie i wtedy trochę się wzbogaci, albo kareta przepadnie i wtedy nabierze nadziei na niego. I tak dobrze, i tak dobrze, rzadka sytuacja, kiedy każdy rezultat ją ucieszy. Chlupnęła sobie whisky i puknęła w dublowanie.
Dublowanie wyszło. Grała za dziesięć i uzyskała rezultat taki, jakby grała po dwadzieścia. Wciąż z nadzieją na szczęście raczej w miłości, puknęła w dublowanie ponownie i dublowanie znów wyszło.
– Czy pani jest chora na wątrobę? – spytał sucho za jej plecami znajomy z wyścigów. – Od wątroby się żółknie. Niech się pani opamięta.
Zaskoczona i wytrącona ze swoich marzeń Elunia zrezygnowała z kolejnej wróżby i przerzuciła osiemset punktów na kredyt. Nie było siły, na miłość nie miała szans.
Kiedy ilość punktów na jej kredycie doszła do czterech tysięcy, Stefan Barnicz nagle się nią zainteresował. Elunia wciąż grała idiotycznie, tyle że teraz najwyższą stawką. Dublowała co popadło i dublowanie wychodziło jej niczym Chińczykowi. Zajęło ją to w końcu porządnie, powolutku przestawiała się z uczuć na hazard, dostała następną whisky, czego nawet nie zauważyła. Ton głosu współtowarzysza gry lekko nią wstrząsnął.