Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Długą chwilę siedziała na wannie, rozpamiętując ostatnie przeżycia i napawając się doznaniami. Zakochała się chyba czy co…? Jednym kopem. Jak idiotka. Zakochała się od pierwszego wejrzenia…

I co gorsza, zdaje się, że bez wzajemności…

* * *

Dopiero nazajutrz przed południem Elunia przesłuchała mrugającą sekretarkę. Dowiedziała się od niej, że dzwonił Kazio, zapowiadając przedłużoną nieobecność. Wyjeżdża dalej, musi objechać Skandynawię, nie będzie go co najmniej dwa tygodnie, ale zadzwoni znów za parę dni.

Przyjęła tę informację nie tylko spokojnie, ale nawet jakby z lekkim roztargnieniem. Nieobecność Kazia nie wydała jej się żadnym nieszczęściem, przeciwnie, była jej nawet na rękę. W zaistniałej sytuacji nie wiedziałaby właściwie, co z nim zrobić, do kasynowych zwierzeń odniósłby się wprawdzie przychylnie i z pełnym zrozumieniem, to nie ulegało wątpliwości, ale ten dalszy ciąg…? Nie zdołałaby chyba ominąć faceta, co wypadłoby raczej głupio. Niech sobie zatem odwala swoją podróż służbową, doskonały zbieg okoliczności.

Kaca nie miała najmniejszego, whisky spłynęła po niej jak woda po tłustej gęsi. Zaparzyła herbatę, przygotowała sobie skromne śniadanko w postaci chrupkiego chlebka z pasztetem i ogórkiem, zjadła je spokojnie, po czym, z dreszczem przyjemności, wyszarpnęła z torebki wszystkie pieniądze. Przeliczyła je i zastanowiła się, co z tym majątkiem zrobić.

Po bardzo krótkim namyśle zadzwoniła do Pawełka.

Mogła sobie na to pozwolić najzupełniej swobodnie, po rozwodzie bowiem pozostali w przyjaźni. Przez jakiś czas nawet Elunia korzystała z jego, niegdyś wspólnego, komputera, ku wielkiemu niezadowoleniu swojej następczyni, i przestała korzystać, kupiwszy własny, co pozwoliło uniknąć zadrażnień i za co Pawełek był jej wdzięczny.

– Cześć – powiedziała teraz. – Słuchaj, co byś zrobił, gdybyś nagle dostał w prezencie, tak całkiem w prezencie, za nic, pięćdziesiąt tysięcy złotych?

Dla Pawełka wszelkie pieniądze były elementem tak interesującym, że nic go nie przebijało.

– Starych czy nowych? – spytał rzeczowo.

– Nowych.

– Znaczy dawne pół miliarda? Jedno z dwojga. Kupiłbym albo parcelę budowlaną, albo dolary. I to i to idzie w górę. Dolary bym umieścił na karcie kredytowej, żeby mi były wszędzie i w każdej chwili dostępne. Na wszelki wypadek.

Elunia pomyślała w podziwie, że co jak co, ale tę kwestię jej eks-mąż ma w pełni opanowaną. Odpowiedział bez sekundy wahania.

– Dziękuję ci bardzo… – zaczęła.

– A co? – przerwał Pawełek z nagłym zainteresowaniem. – Dostałaś w prezencie pół miliarda?

– Nie – odparła Elunia stanowczo w obawie, iż pod wpływem takiej sumy Pawełek mogły zechcieć ponownie się z nią ożenić. – Ale chyba mam szansę zarobić. Tak się pytam, awansem, na wszelki wypadek. Wszystkie inne osoby, poza tobą, są pod tym względem głupie i lekkomyślne. Dziękuję ci bardzo.

Pomysł jej się spodobał, postanowiła załatwić to jeszcze dziś, przed tą przymusową wizytą w kasynie i odebraniem samochodu, co się nawet doskonale składało, bo przed bankiem nie było gdzie parkować. Wolała jechać taksówką.

W promiennym nastroju, z miłym i delikatnym pikaniem w sercu, usiadła do roboty.

Pierwszą osobą, jaka rzuciła jej się w oko w kasynie, był Stefan Barnicz, siedzący przy automacie.

Serce zatrzymało się w niej na moment, a potem ruszyło do ostrego galopu. Coś w nim było, w tym człowieku. Męskość stuprocentowa. Stanowczość, energia, zdecydowanie, pewność siebie… I ta opieka, którą ją wczoraj obdarzył… No i uroda, doskonała, wręcz nieskazitelna, taka trochę południowa… Elunia miała wysoko rozwinięte poczucie estetyki i aż nią szarpnęło, Boże drogi, zdobyć takiego mężczyznę, nie, nie tak, zostać zdobytą przez takiego mężczyznę…

Niepewna wcześniej, w co też zacznie grać, zdecydowała się błyskawicznie. Automaty pokerowe były zajęte, jedyny wolny znajdował się tuż obok niego, ale był to ten droższy, ze stawką pięć złotych. Nic to Eluni w tej chwili nie szkodziło.

– Dzień dobry – powiedziała nieśmiało, przechylając krzesło. – Będę tu siedziała, zajmie mi pan?

Stefan Barnicz odwrócił się ku niej natychmiast, z uśmiechem, od którego niemal zabrakło jej tchu.

– Miło mi panią widzieć. Witam. Jak się pani czuje?

– Doskonale. A co? Wczoraj byłam taka strasznie pijana?

– Skąd, wcale pani nie była pijana! Najwyżej na lekkim rauszu. Ale na wielkie emocje różnie się reaguje. Proszę bardzo, zajmę, oczywiście.

Po drodze do kasy i z powrotem Elunia spróbowała odzyskać równowagę. Z niepokojem stwierdziła, że on jej się podoba jeszcze bardziej, niż sądziła wczoraj. Pewnie ma żonę. Albo też wszystkie baby lecą na niego tak, że już mu obrzydły. Wobec tego ona lecieć nie może, bo zacznie jej unikać i straci, nieszczęsna, szansę bodaj przyglądania się mu, przebywania w pobliżu…

Usiadła na swoim krześle, świadoma męskości obok, przejęta i podniecona.

Automat był okropny. Elunia grała tanio, po jednym żetonie, zysków z tego mając tyle co kot napłakał, aż wreszcie zorientowała się, że w życiu na tej maszynie nie wygra, jeśli nie zacznie dublować. Spróbowała, nie wyszło. Obok niej pojawił się nagle znajomy z wyścigów.

– Nie co dzień świętego Jana – rzekł ostrzegawczo i podał jej dyskretnie czterysta złotych. – Dziękuję bardzo, zwracam w terminie.

W tym momencie Elunia przypomniała sobie, dlaczego miała tu przyjść dzisiaj. Po zwrot długu, oczywiście. Pomijając już to, że również po samochód. Zapewne przyszłaby także bez tego wszystkiego, wyłącznie dla faceta, ale to i lepiej, że znalazł się pretekst. Sama o sobie może myśleć mniej źle.

Znajomy nie zawracał jej głowy, poszedł sobie. Automat zlitował się i dał karetę. Elunia nabrała śmiałości i zaczęła wrzucać po dwie złotówki, zysk się nieco zwiększył. Nie obchodziło jej to specjalnie, obecność faceta obok wciąż zajmowała jej całe wnętrze.

– Widzę, że obydwojgu nam dziś idzie jak krew z nosa – powiedział znienacka Stefan Barnicz, spoglądając na jej kredyt. – Teraz ja poproszę, żeby mi pani tu zajęła, wrócę za parę minut.

Elunia kiwnęła głową. Jego nieobecność, a zarazem pewność, że wróci, skoro zostawił papierosy, zapalniczkę i drink, pozwoliła jej wreszcie zainteresować się grą. Jakimś kawałkiem świadomości pomyślała, że gdyby nawet nie wrócił, zaopiekuje się jego zapalniczką i będzie miała pretekst do szukania go i łapania, po czym wrzuciła do automatu hurtem ostatnie pięć złotówek ze swojego garnka. Dostała dwie pary, zdublowała je szczęśliwie i zaczęła grać z kredytu.

Automat zachowywał się złośliwie, płacąc tylko przy mniejszych stawkach. Przy większych nie dawał nic, aż robiło się to nudne. W chwili kiedy zagrała za jedną złotówkę, ni z tego, ni z owego ustawił małego pokera. Prawie słychać z niego było jadowity chichot.

– Do diabła…! – wyrwało się Eluni.

– To reguła – powiedział życzliwie Stefan Barnicz tuż za jej ramieniem i zajął swoje krzesło. – Jeżeli gra się drogo i nagle zejdzie się na niską stawkę, one wszystkie natychmiast coś dają, przeważnie karetę albo pokera. Niech się pani cieszy, że nie dostała pani piątki, jeszcze ma pani na nią szansę.

– Nie widziałam tej piątki ani razu – zauważyła Elunia, z przyjemnością podtrzymując rozmowę.

– Jakoś wczoraj nie było, pokery chodziły. Ale wie pani chyba, co to jest kareta z dżokerem. Prawie nie ma dnia, żeby na którymś jej nie było.

– Rozumiem, że pan tu często bywa…?

– Różnie. Czasem raz na miesiąc, a czasem codziennie. Lubię te automaty. W ogóle lubię pokera, ale ten tutaj, karaibski, jest do niczego, nie wymienia się kart i nie można przebijać. To nie poker, to parodia.

Elunia złożyła sobie w duchu gratulacje za umiejętność gry w karty. Obejrzała się na stoły pokerowe.

– Toteż wydaje mi się, że on nie ma wielkiego powodzenia?

– Różnie bywa. Niech pani dzisiaj będzie ostrożna, po wielkiej wygranej zazwyczaj się przegrywa, a pani wczoraj bez mała rozbiła bank.

15
{"b":"100510","o":1}