Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Długą chwilę Elunia wpatrywała się w dużego pokera kierowego, nie rozumiejąc, co widzi, i nie wierząc własnym oczom. Popatrzyła na świecący wyżej rezultat, dwadzieścia tysięcy, dwieście milionów starych złotych. Jezus Mario…!!!

Dźwięki wydawane przez maszynerię zwabiły ku niej licznych widzów, a także obsługę techniczną.

– Gratulacje – powiedział życzliwie znajomy z wyścigów. – Pożyczy pani cztery bańki?

Oszołomiona niepojętym sukcesem Elunia gotowa była świadczyć przysługi całemu światu.

– No pewnie. Nawet zaraz. Mam tyle przy sobie. Myśli pan, że mi to od razu wypłacą?

– A jak? Jasne, za chwilę. Kiedy pani będzie? Zwracam jutro.

– Dobrze, będę jutro – zapewniła Elunia, zgłupiawszy z tego wszystkiego doszczętnie.

Trochę musiała poczekać na załatwienie formalności kasowych, po czym dostała wielkie pieniądze. Facet na krześle obok zwrócił wreszcie na nią uwagę. Najpierw przyjrzał się dużemu pokerowi na ekranie, a potem popatrzył na Elunię i w oku mu błysnęło.

Zarumieniona lekko tak z emocji, jak i od whisky Elunia prezentowała sobą widok wart oglądania. Cała jej uroda zaświeciła własnym blaskiem. Nie robiła przy tym wrażenia osoby, która przed wygraną konała z głodu, przeciwnie, mimo wyraźnej radości wydawało się, że te dwadzieścia tysięcy nowych złotych stanowi zaledwie drobną cząstkę jej stanu posiadania. W dodatku na palcu od przeszło czterech lat, czyli od dnia ślubu, nosiła otrzymany od babci pierścionek z sześciokaratowym brylantem, który, zdaniem babci, miał przynieść jej szczęście, niezależnie zaś od zdania rzucał się w oczy i lśnił jak należy.

Oko faceta zalśniło nie gorzej.

– Powinienem chyba panią uprzedzić – rzekł łagodnie – że dopiero teraz… bardzo przepraszam… popatrzyłem na panią uważniej i stwierdzam, że pani mi się szalenie podoba. Nie jestem pewien, czy to nie wpłynie negatywnie na rezultaty pani gry. Mówię na wszelki wypadek.

– Och, nic nie szkodzi – odparła Elunia beztrosko. – Musiałabym się chyba strasznie starać, żeby przegrać to, co wygrałam. Wezmę to, oczywiście, pod uwagę i pogram delikatnie. Zamierzałam spróbować ruletki…

– Nic, jak sądzę, nie stoi na przeszkodzie. Ale z ruletką tym bardziej ostrożnie.

Czekając na dostarczenie pieniędzy przy zablokowanym chwilowo automacie. Elunia popijała po odrobinie swoją czwartą whisky i przyglądała się spod oka grającemu nieprzerwanie facetowi. Nie był chłopcem, był całkowicie dorosłym mężczyzną, chociaż wyglądał na zaledwie przekroczoną trzydziestkę. Dorosłość miał w sobie, gdzieś wewnątrz. Ciemnowłosy i ciemnooki, ostrzyżony krótko, po męsku, bez bujnych loków i warkocza… Elunia wyrosła już z upodobań podlotka, kędziory po pas u mężczyzny przestały budzić jej zachwyt. „Długie włosy, krótki rozum” – mignęło jej w głowie i cichutko do siebie zachichotała… nie miał też wąsów ani brody, miał za to regularne rysy i energiczny podbródek. Piękne brwi. grawitujące ku sobie, ale jeszcze nie zrośnięte. Barczysty, już wcześniej zdążyła zauważyć, że wysoki, promieniowała z niego jakaś potężna siła fizyczna i coś jeszcze, co napełniało ją tajemniczym wzruszeniem, chociaż nie umiała tego czegoś sprecyzować. Poczuła szaloną chęć dotknięcia go, położenia mu ręki na rękawie albo coś w tym rodzaju, pohamowała się jednak, bo akurat podeszła do niej obsługa kasyna z gotówką i gratulacjami.

Grzecznie zapytano, czy nie życzy sobie jakiejś asysty przy powrocie do domu, ochrony albo może firmowego samochodu, bo tyle pieniędzy w torebce…

– Ale ja jeszcze nie wracam do domu! – zaprotestowała Elunia namiętnie. Spojrzała na zegarek i stwierdziła, że jest dopiero dziesiąta. – Chyba że jak się wygra, to może trzeba…?

Natychmiast uspokojono ją w tej kwestii. Bez względu na wysokość wygranej nikt jej nie zabroni siedzieć tu nawet do rana. Dopiero wychodząc, podejmie decyzję, chce goryla czy nie.

– I tak pojadę taksówką – westchnęła, smętnie spoglądając na swoją napoczętą szklankę z czwartą whisky. – To czwarta, zdaje się, pewnie jeszcze wypiję i piątą, więc samochód zostawię…

Prawdziwy mężczyzna obok nie wtrącał się, grał. Elunia również pograła przez chwilę, ale jej automat osłabł po zrywie i nie dawał nic, zdecydowała się zatem przejść wreszcie do tej zaplanowanej ruletki. Pięknego faceta rzeczywiście podrywać nie zamierzała.

Ogólnie biorąc, Elunia nigdy w życiu nie była podrywaczką. Na śmierć i życie zakochała się raz, w Pawełku, poślubiła go, Pawełek okazał się niewypałem do tego stopnia, że wielka miłość przeszła jej radykalnie, a kolejne potężne uczucie na razie jeszcze nie miało do niej dostępu. To coś do Kazia to była zwyczajna sympatia, przyjaźń, łagodne upodobanie, pozbawione dzikiego ognia. Powrót Kazia do domu sprawiał jej przyjemność, ale nie powodował rozszalałego bicia serca, w jego nieobecności nie trwała w napięciu i nie gryzła nocami poduszki, do głowy by jej nie przyszło, żeby przez Kazia niszczyć sobie pościel, a zbyt młoda była, żeby docenić ten błogi spokój przy jego boku. Ponadto seks traktowała dość poważnie, wykluczając związki sporadyczne i przypadkowe, i nigdy nie zdarzyło jej się iść do łóżka z kimś przed chwilą poznanym. Być może, po rozstaniu z Pawełkiem do takiego głupstwa okazałaby się zdolna, na szczęście jednak Kazio znalazł się pod ręką…

Zostawiła zatem teraz, acz z lekkim żalem, swój ideał męskiej urody przy automacie i ruszyła odkrywać nowy rodzaj rozpusty.

Ze szklanką w dłoni i z torebką przewieszoną przez ramię, obejrzawszy wszystkie stoły, zdecydowała się na jeden, najmniej oblężony, pojęcia zielonego nie mając, iż stawka na nim wynosi dwadzieścia pięć złotych. Przy odrobinie rozmachu miała wielkie szansę stracić na nim całą swoją wygraną. Dzięki licznym lekturom, teoretycznie z urządzeniem była obeznana, na ogół jednak czytywała o ruletce francuskiej, tej z Monte Carlo. Dość mgliście przypomniało jej się, że wszyscy nowicjusze, a także desperaci, z reguły stawiali na liczbę swoich lat i albo wygrywali szalone sumy, albo strzelali sobie w łeb. Nie posiadając pistoletu, tę drugą ewentualność wykluczyła z góry. Pouczona przez życzliwy personel, położyła na stole jakieś pieniądze, nie licząc ich, dostała czterdzieści cztery żetony i dwoma z nich obstawiła własny wiek, numer dwadzieścia pięć. I dwadzieścia pięć wyszło.

Nie było w tym nic dziwnego. Dwie przyczyny złożyły się na jej sukces. Jedna, można powiedzieć, nadprzyrodzona, druga w pełni ziemska i naturalna. Faktem jest, iż z niepojętych powodów osoby grające w coś po raz pierwszy przeważnie wygrywają bez względu na idiotyzmy, jakie mogą popełnić, Elunia zaś do pechowców nie należała. Z drugiej zaś strony, zakładając możliwości techniczne krupierów, często oni sami starają się o wygraną debiutanta, dla zachęty. Razem, siła nadprzyrodzona i krupier, dali Eluni te dwadzieścia pięć.

Elunia jednakże o tym nie wiedziała i acz mogła wyobrażać sobie zjawiska metafizyczne, to krupier nie przyszedł jej do głowy. Na widok swoich dwudziestu pięciu zamarła radykalnie, a owe małe, wbite już w nią pazurki gwałtownie urosły i przeistoczyły się w porządne, twarde, drapieżne pazury.

Innych graczy przy stole chwilowo nie było, wypłata została dokonana błyskawicznie, kulka ponownie poszła w ruch. Niezdolna nawet do spojrzenia na stosy, które jej podsunięto, tym bardziej niezdolna do najmniejszego ruchu, Elunia trwała w swojej skamieniałości aż do chwili, kiedy dwadzieścia pięć wyszło po raz drugi.

Jej żetony, rzecz jasna, nadal leżały na tym samym miejscu. Znów wygrała. W tym również nie było nic dziwnego, nastąpiła sytuacja doskonale znana fachowcom. Krupier, wspomagany przez siłę wyższą, dał wygrać nowicjuszowi ten pierwszy raz, nie zamierzał jednak ograbiać macierzystego kasyna i pozwalać mu wygrywać raz za razem. Tak bardzo starał się wyrzucić cokolwiek innego, omijając jedyny obstawiony numer, że, oczywiście, na te dwadzieścia pięć trafił ponownie.

Teraz wreszcie Elunię ruszyło. Podsunięty jej stos był znacznie mniejszy, ponieważ dostała grubsze żetony, z czego znów nie zdawała sobie sprawy. Zaświtało jej jakieś gadanie o napiwkach, podsunęła krupierowi kilka sztuk czegoś, pomyślała, że należy postawić coś innego, bo niemożliwe, żeby tu przychodziło bez przerwy wyłącznie dwadzieścia pięć. Myśl miała swój sens, zdołała ją nawet zrealizować. Do stołu podeszli dwaj inni gracze, zaczęli wymieniać pieniądze i stawiać, dzięki czemu zyskała trochę czasu i odrobinę ochłonęła. Nie wiedząc, co czyni, i nie patrząc na swoje żetony, macając je ręką, postawiła po dwie sztuki na zero, na osiemnaście i na dwadzieścia. Gdyby ktoś ją spytał, dlaczego akurat tak, nie potrafiłaby odpowiedzieć. To zero jakoś tak pchało jej się w oczy, okrągłe było i zielone, mrugało do niej, a te pozostałe same wpadły jej pod rękę. Pojęcia nie miała, że owo zero obstawiła dwoma grubszymi żetonami, po sto złotych, czyli po starym milionie sztuka.

13
{"b":"100510","o":1}