Po Nowym Roku jednakże Kazio znów wyjechał w podróż służbową i nastała chwila spokoju.
Świat się wprawdzie na Kaziu nie kończył, grono przyjaciół Elunia miała liczne, ładna była, zamożna, propozycje dostawała obficie, istniał w niej wszakże jeden mankament, wysoce niemiły dotychczasowym przyjaciółkom. Mianowicie rozwiodła się ostatnio i była do wzięcia. Uroda pogarszała sytuację, wszystkie dziewczyny, jak jedna, obawiały się o swoich mężczyzn i z całej siły starały się młodą piękność od nich odsunąć. Teoretycznie miały rację, aczkolwiek Elunia na żadnego ze znajomych mężów ani też gachów nie leciała. Oni jednakże mogli polecieć na nią, bo nigdy nie wiadomo, co głupiemu chłopu strzeli do głowy, i przytomne kobiety wolały zachować bezpieczny dystans. W związku z czym Elunia wyraźnie czuła, że tu i ówdzie bywa bardzo źle widziana, nie rozumiała powodu i kłębiła się w niej jakaś nieprzyjemność.
Przyjaciółka jeszcze ze szkoły średniej, niejaka Jola, wyjaśniła wreszcie sytuację.
Nastąpiło to w początkach stycznia. Elunia siedziała przy komputerze, który nabyła w pierwszej kolejności, razem z meblami do salonu, bo projektowanie bez komputera było już zupełnie niemożliwe, dobierając kolory do reklamy kosmetyków. Akurat w momencie kiedy osiągnęła upragniony rezultat i wydała z siebie potężne westchnienie ulgi, zadzwonił telefon.
– Ty, słuchaj – powiedziała Jola. – Ty nigdy świnia nie byłaś, to ja ci powiem wprost. Podobno wybierasz się do dyskoteki, sama w dodatku, bo ten twój, co go nigdy nie widać, gdzieś się zapodział. Z pięć osób mi to powiedziało. Zgadza się?
– Owszem – przyznała Elunia. – A co…?
– A to, że ja cię proszę, ty nie przychodź. Z chłopakiem będę i cholernie mi na nim zależy. A ty taka samotna, jak ta wierzba na wygwizdowie, stanowisz konkurencję, od której człowiekowi dupa się marszczy. Ja nie chcę cię podtykać jemu pod nos. Zrób mi grzeczność i idź gdzie indziej.
Elunia poczuła w sobie nagłą eksplozję buntu, połączonego z oburzeniem i rozgoryczeniem.
– Zwariowałaś! Co ty sobie wyobrażasz, że ja będę podrywać twojego…?!
– Głupia jesteś, nie ty jego, tylko on ciebie. Oni wszyscy próbują na ciebie lecieć, nie widzisz tego? Zaślepłaś?
– Przecież ty jesteś ładniejsza ode mnie!
– Nie ładniejsza, tylko mądrzejsza, jak się okazuje. Chłopu mądrość potrzebna jak dziura w moście. Wszystkie baby się ciebie boją i będą się bały, dopóki cię kto nie zakontraktuje. Mogłabyś nie robić nam koło nogi. Miej sumienie, do cholery!
Całych trzech sekund potrzeba było Eluni, żeby mogła wreszcie zrozumieć osobliwą oziębłość przyjaciółek. Pojęła w czym rzecz, ale oburzenie i gorycz w niej zostały.
– No wiesz…! – powiedziała z urazą. – To co ja mam zrobić, zamknąć się w klasztorze? Czy ja się w ogóle kiedykolwiek czepiałam chłopów? Żadnej żadnego nie odbijałam nigdy w życiu i powinnaś o tym wiedzieć!
– A Pawełek to co…?
– Jak to, Pawełek…
– Pawełek z Baśką chodził prawie dwa lata, a ty się ledwo pokazałaś na pierwszym roku i co? Ożenił się z tobą.
Elunię oszołomiło.
– O Boże! Nic o żadnej Baśce nie wiedziałam…
– A bo on taki głupi, żeby ci mówić! A Baśką ambicja szarpnęła i wycofała się z honorem. Teraz się znowu koło niego kręci, to na marginesie. Oni wszyscy pomyleni, na wolną dziewczynę każdy poleci, a dodatkowo to masz mieszkanie i pieniądze. I nawet samochód. Pierwsza lepsza łajza rzuci się na ciebie, a skąd ja mam wiedzieć, czy nie zakochałam się w łajzie? Bądź człowiekiem i nie przychodź dzisiaj. Niech on się najpierw do mnie chociaż trochę przyzwyczai.
Przygnębiona nieco Elunia obiecała nieobecność. Odłożyła słuchawkę i bunt wybuchł w niej na nowo. Lubiła rozrywki, lubiła tańczyć, była normalną młodą kobietą, lubiła się podobać i być obdarzana sympatią. Lubiła swoich przyjaciół i znajomych. Nagle okazało się, że powinna ich unikać, jeśli ma w sobie bodaj cień przyzwoitości, co za cholerna niesprawiedliwość! Nie dość, że małżeństwo z Pawełkiem nie wypaliło, nie dość, że Kazia diabli noszą po całym kraju, a nawet czasem po Europie, to jeszcze teraz budzi trwogę wśród przyjaciółek. Całkowicie niewinnie…!
Odechciało jej się pracować, szczególnie że przed chwilą zakończyła jakiś etap. Miała w końcu prawo odpocząć i nawet się rozerwać. Cieszyła się na spotkanie w dyskotece, nic z tego, to co teraz, ma siedzieć w domu i płakać? A otóż nie, nie będzie siedzieć i płakać!
Przed oczami stanęła jej korpulentna dama w średnim wieku. Kasyna…!
* * *
Tym sposobem Elunia znalazła się w jaskini hazardu.
Na początek wybrała sobie Mariott. Wjechała ruchomymi schodami na drugie piętro, bez trudu znalazła wejście, po czym ucieszyła się, że odzyskała już dowód osobisty. Należało go pokazać. Oddala palto w szatni i ruszyła w obchód pomieszczenia.
Nie próbując na razie gry, przyjrzała się wszystkiemu. W pierwszej kolejności rzuciły jej się w oko ruletki, trwając chwilę przy każdym stole, zgadywała, co wyjdzie. W połowie trafiła, co ogromnie podniosło ją na duchu. Ponadto ujrzała tam kilku znajomych z wyścigów i poczuła się swojsko. Obejrzała black-jacka, zrozumiała, że jest to zwyczajne oko, po czym dokonała przeglądu automatów. Spodobały jej się te pokerowe.
Elunia umiała grać w karty. Nauczono ją jeszcze w dzieciństwie, rodzinie potrzebny bywał czwarty do brydża, wujek pokazał jej kiedyś pokera, czasem dla zabawy grywano w oko, w tysiąca licytowanego, w remi-brydża, w makao. Pawełek uwielbiał garibaldkę i chciwie wygrywał od niej drobne kwoty, cierpiąc wyraźnie, kiedy sam musiał zapłacić. Karty były jej znajome i bliskie.
Z uwagą przeczytała wszystkie napisy, polskie i angielskie. Angielski język znała nieźle. Zaciekawiła ją ta gra do tego stopnia, że przykrość po Joli uleciała w siną dal. Wręcz była jej wdzięczna za przymusową zmianę planów i znakomita rozrywka kwitła jej już na horyzoncie. Podjęła męską decyzję, udała się do kasy.
Znajomy z wyścigów złapał ją w połowie drogi, kiedy z garnkiem złotówek wracała do upatrzonego automatu pokerowego.
– Dobry wieczór, nie widziałem tu pani dotychczas. Pani tu jest pierwszy raz?
– Pierwszy.
– O rany boskie. To niech pani robi, co chce, nie będę się wtrącał. Nie namawiam do niczego, jak człowiek jest pierwszy raz, to wygrywa sam z siebie…
Pełna wielkich, acz nieśmiałych nadziei, Elunia usiadła na wysokim krześle. Zorientowała się od razu, że może grać za jedną złotówkę, za dwie, za pięć, aż do dwudziestu. Ponadto istnieje możliwość podwajania wygranej, świeci się jakiś guzik z napisem „double”, wiedziała co to znaczy, aczkolwiek nie miała pojęcia, jak tym należy operować. Co jej szkodziło, mogła sprawdzić.
Wrzuciła dwie złotówki i prztyknęła guzikiem „start”. Na ekranie pojawiły się jej trzy damy. Kierując się wiedzą pokerową, zatrzymała te trzy damy i prztyknęła guzikiem ponownie. Ujrzała siódemkę i dżokera, automat zaś jął wydawać z siebie optymistyczne dźwięki. Zaprawiona w remi-brydżu Elunia zrozumiała, że dżoker zastąpił czwartą damę, dostała pokerową karetę.
Mniej więcej po godzinie rozpłomieniona Elunia, mając na pozycji „credit” dwa tysiące czterysta punktów, czyli, jak zdołała policzyć, dwadzieścia cztery miliony starych złotych, postanowiła to uczcić. Poprosiła kelnerkę o whisky, najlepiej Ballantine, z wodą i lodem. Przed hotelem widziała taksówki, nie musiała wracać własnym samochodem.
Miała dwa tysiące sześćset, kiedy znów pojawił się przy niej znajomy z wyścigów.
– Pani to weźmie – rzekł rozkazująco. – Wyjdzie pani wygrana. Inaczej on zeżre wszystko, te automaty płacą seriami.
– Nie chcę – odparła Elunia z energią, pochodzącą z whisky. – Spotkało mnie dzisiaj zmartwienie, teraz to sobie odbijam, będę grała dalej i niech szlag trafi te sto złotych, które w to włożyłam. Przez jedne sto złotych nie skoczę do Wisły.