Литмир - Электронная Библиотека
A
A

W tym miejscu przerwałam im te zwierzenia. Wróciłam z wyścigów, jak zwykle śmiertelnie głodna, stwierdziłam, że w domu mam do jedzenia jedno jajko, makaron w torebce, pół ćwiartki masła i sól. Niby można z tego przyrządzić potrawę, ale nawet przyrządzona nie wzbudziłaby we mnie entuzjazmu, wdarłam się zatem do Janusza. Widok Tyrana ucieszył mnie ogromnie, chciałam sprawdzić, jak się prezentuje na gruncie prywatnym. Sprawdzanie i uciecha trwały krótko, bo zaraz uciekł. Widocznie konszachty z podejrzaną uznał za szkodliwe…

Pootwierałam wszystkie okna. Niech sobie będzie jesień, niech będzie zimno, ale niech mi tu przestanie śmierdzieć. Z trzech futryn musiałam powyrywać gwoździe, którymi je dawno zabiła, ale zawiasy trzymały się znakomicie, może dzięki temu, że rzadko używane. Do pośpiechu nie było powodów, miałam czas, powrót pani Jarzębskiej miał nastąpić dopiero za trzy miesiące.

Włożyłam sweter, usiadłam przy stole, nic nie robiłam, siedziałam i wspominałam. Nie istniał we mnie cień żalu, przeciwnie, sama ulga bez granic. Od razu postanowiłam zanieść kwiaty na grób Rajczyka, jak już będzie miał ten grób.

Jeszcze tydzień temu wisiał nade mną koszmar. W perspektywie miałam powrót tutaj, rozpaczliwie blisko, już za trzy miesiące. Powrót do więzienia. Od dawna już zastanawiałam się, czy by nie uciec byle gdzie za granicę, możliwie daleko, do Australii na przykład, z początku było to tylko pobożne życzenie, potem zaczęłam się zastanawiać poważniej. Zawód właściwie już mam, międzynarodowy, znam obcy język, dam sobie radę wszędzie. Bartek mnie trzymał i jeszcze coś, może to jakaś idiotyczna przyzwoitość, może głupi lęk przed prawem. Ona mnie wychowała, prawnie była moją opiekunką, przepisy nakazują dostarczenie starym rodzicom opieki, opiekunom pewnie też, ta opieka, to byłam ja. Włos mi na głowie dęba stawał i robiło mi się niedobrze, usiłowałam o tym nie myśleć, ale pchało się samo, jak taki gniot moralny, jak trąba powietrzna, która wdziera się do ust i utrudnia oddychanie. Opieka nad nią, Boże, zmiłuj się…!

Udawała, że zaczyna niedołężnieć, widziałam wyraźnie. Powłóczyła nogami, trzymała się mebli, kazała sobie pomagać przy wstawaniu z krzesła, uginała się pod ciężarem bochenka chleba. Zakupy dla niej miały już teraz być koniecznością, nieprawda, podejrzałam nie tak dawno, że kiedy jej nikt nie widział, poruszała się doskonale. Ale chciała mnie uwiązać, przyzwyczaić do bezustannej opieki i pomocy, była coraz grubsza i domagała się obsługi. Miałam tu wrócić, dbać o zaopatrzenie domu, sprzątać, gotować, podtykać jej wszystko pod nos bez jednej chwili przerwy, przeprowadzać z miejsca na miejsce, pomagać przy ubieraniu, jak pielęgniarka… Być pod ręką, żeby mogła na mnie patrzeć tym wzrokiem bazyliszka… Od dzieciństwa brzydziłam się jej dotknąć, sama myśl była nie do zniesienia, a to upiorne spojrzenie wywlekało ze mnie bebechy. Miało to na mnie spaść już za trzy miesiące i trwać w nieskończoność, nie chorowała na nic, chyba na otyłość, narzekała na wszystko, udawałaby szczytowe niedołęstwo, żeby mnie zatrudnić. Mogła żyć jeszcze piętnaście lat, jeśli nie więcej… Piętnaście lat katorgi.

I znów to co przedtem, przez całe moje dotychczasowe życie. Rewizje, konfiskowanie moich rzeczy, bezustanna obecność, wświdrowane we mnie złe oczy, sapiący oddech nad uchem, nocne chrapania i charkoty, awantury, wyrzuty, złośliwości i potępienia, może znów zniszczyłaby mi całą odzież, jak kiedyś…

Od koleżanki dostałam wstążkę do włosów, przypuszczam, że dała mi ją z litości. Ile miałam wtedy lat…? Jedenaście chyba. Była to najpiękniejsza rzecz, jaką do owej chwili posiadałam, szeroka, mieniąca się, odrobinę używana, ale to lekkie zużycie nie odbierało jej urody. Pocięła mi ją nożyczkami już po dwóch dniach…

Z resztek wełny, które poniewierały się po całym domu, to już było nieco później, rok czy dwa lata… zrobiłam sobie szydełkiem czapkę z pomponem, a zawsze umiałam dobrać kolory, wyszła prześlicznie. Miałam ją na głowie jeden raz, wieczorem użyła jej do szorowania garnków. Zazwyczaj nie szorowała ich wcale, zapuszczone były potwornie, zrobiła to specjalnie i czapkę nazajutrz rozpoznałam przez pompon.

– O, i cóż takiego! – powiedziała drwiąco. – Na co ci czapka, dla urody może, gwiazda piękności się znalazła. Pompon został, popatrz, jak doskonale wygląda, nic mu się nie stało. Możesz zrobić drugie takie, do zmywania się nada, a to się prędko zużyje.

I musiałam donaszać po niej stare, obrzęchane swetry…

Co miałam zrobić teraz…? Nic nie było przed nią bezpieczne. Kontrolowała moją teczkę, szperała po kieszeniach, nie miałam dla siebie nawet półki w szafie. Nawet teraz, ostatnio, przy którejś wizycie, złapałam ją na przeszukiwaniu mojej torebki, istny cud, że z przezorności nie miałam w niej niczego takiego, co mogłaby zabrać i narobić mi kłopotów. Obmacywała moje palto…

Nie życzyła sobie moich studiów, ani mojej pracy. Mimo skąpstwa, zdawała sobie sprawę, że materialnie jest urządzona do końca życia. Chciała mnie trzymać pieniędzmi, żebym nie miała własnego grosza, żebym musiała ją prosić, żeby mogła mnie ograniczać, rządzić mną, decydować za mnie, odmawiać. Odmawianie mi wszystkiego sprawiało jej patologiczną przyjemność. Kiedyś zabraniała mi wyjść z domu, teraz mogła mi to uniemożliwić, zniszczyć buty na przykład. Wszystkie. Zniszczyć odzież. Do sklepu wychodziłabym w kapciach i jakiejś szmacie. O żadnej pracy nie byłoby mowy, gdzie miałabym pracować, jakim sposobem, gdyby nawet udało mi się coś zrobić, też by to natychmiast zniszczyła!

I ta potworna atmosfera tutaj. Ten straszliwy zaduch. Wściekłe gorąco bez powietrza. Ileż razy siłą odpychała mnie od okien, odciągała za włosy, nie mogłam się z nią przecież bić, coś we mnie tkwiło takiego, na starszą osobę nie wolno podnieść ręki, a gdyby nawet… Bóg raczy wiedzieć, co by nastąpiło, była zdolna do wszystkiego.

Tu, w tym pokoju, egzystowałam w charakterze zaszczutego zwierzęcia, bez prawa do oddychania. Tu, w tym pokoju, siedziałam w kącie tyłem do telewizora, żebym nie mogła oglądać filmu, ale tak, żeby mogła mnie widzieć Nie wolno mi było odwrócić głowy, nie wolno mi było czytać, nie wolno mi było nic robić, zresztą i tak mała lampka za nią dawała zbyt mało światła, w moim kącie było ciemno, patrzyłam w ścianę i lęgło się we mnie szaleństwo. Tu, w tym pokoju, stłukła mi palce, kiedy skończyłam odrabianie lekcji i w prostocie ducha zaczęłam sobie coś rysować, próbowałam ukradkiem, ale zauważyła. Tu, w tym pokoju, opowiadała różnym osobom, które kiedyś przychodziły, że mam skłonności złodziejskie i wszystkiego trzeba przede mną pilnować. Moczę się w nocy. Czasem wstaję i usiłuję z łakomstwa wyżerać w kuchni, co mi pod rękę wpadnie, niszczę różne rzeczy, kroję nożem stół, oka ode mnie nie można oderwać. Podsłuchiwałam za drzwiami, po co jej to było, Bóg raczy wiedzieć. Mówiła tak, że wszyscy wierzyli, zorientowałam się z reakcji, byłam dzieckiem, przeżyłam katusze. Teraz to śmieszne, ale wtedy czułam się upokorzona i zhańbiona.

Musiała mnie chyba serdecznie nie znosić, prawdopodobnie stanowiłam dla niej obciążenie, balast przywiązany do pieniędzy, których beze mnie nie mogła zagarnąć. Cud, że mnie nie otruła, może, mimo wszystko, byłam także użyteczna, a może miała w perspektywie tę opiekę na starość. Wiedziała, że pani Jarzębska wraca, wiedziała o mnie prawie wszystko, tylko o Bartku nie, bo go starannie ukrywałam. Z jadowitą uciechą oczekiwała mojego powrotu do tego domu, przyjdzie koza do woza, mówiła za każdą wizytą. Przemyśliwałam nad wynajęciem jakiegoś pokoju, liczyłam pieniądze, oszczędności poszły, mogłam mieć kłopoty. Można było wynająć tanio za opiekę, ale za żadne skarby świata nie zamieszkałabym z żadną staruszką, nawet gdyby była aniołem. Czekało mnie piekło, tu miałam wrócić, do tego pokoju…

Siedziałam teraz w tym pokoju, przy otwartych oknach, zaduch się zmniejszył, a ulga we mnie rosła. Zostanę tu, oczywiście. Przerobię wszystko i będę się napawała swoim szczęściem. Nigdy więcej nikt mnie nie będzie do niczego zmuszał, ani niczego mi zabraniał!

23
{"b":"100509","o":1}