Z kolejkowego letargu wytrąciło ją delikatne puknięcie w ramię. Odwróciła się i ujrzała hollywoodzki uśmiech Rocha.
– Mówiłem dzień dobry dwa razy – oznajmił pogodnie. – Czyżbyś wymyślała jakiś nowy scenariusz? I to są zapasy na te dwa miesiące, kiedy się zamkniesz w samotni i będziesz tworzyć?
– O, cześć, Rochu – ucieszyła się, jak zawsze, na jego widok. – To tylko na tydzień, ale dla siedmiu osób. Wzięłam też duże proszki do prania i nawóz do ogródka, dlatego mam tak dużo. Ile powinnam wziąć tych torebek, pięć czy sześć?
Roch rzucił spojrzeniem znawcy.
– Siedem. I pomogę ci to pchać. To znaczy pomożemy. Spotkałem tu mojego szefa, o, idzie.
Eulalia, zaskoczona, przypomniała sobie, że przecież szefem Rocha jest od jakiegoś czasu gbur. I właśnie w tej chwili go ujrzała. Szedł w stronę Rocha, a więc i w jej stronę, do licha… trzymając w jednej ręce duży słój kawy rozpuszczalnej, w drugiej paczkę makaronu, a na twarzy mając wyraz doprawdy nieodgadniony.
– Rochu, przecież mówiłam ci, że to mój wróg – syknęła, zanim gbur zdążył się zbliżyć. – Po jaką cholerę mi tu go prowadzisz?
– Ja go nie prowadzę, sam lezie – odparł Roch, nieco skonfundowany. – Przepraszam cię, zapomniałem, byłbym ustawił się w drugim końcu sklepu. Ale teraz już po herbacie, a mamy jeden kosz, wiesz, straszny tu dzisiaj tłok, wzięliśmy wspólny. On zapomniał o kawie i poszedł w półki… Jeszcze raz cię… No jestem, panie Januszu, zająłem kolejkę za moją znajomą… Państwo też się znają, mam wrażenie…
Gbur zgrabnie uwolnił prawicę od trzymanego w niej makaronu Malma, przekładając go do lewicy, w której miał już kawę. Eulalia uznała więc, że powinna mu podać rękę. Uścisnął ją, a ona znowu miała okazję stwierdzić, że ściska dłoń w przyjemny sposób.
– Pani kładzie te rzeczy na taśmę – zabrzmiało za nimi. To kolejka w charakterystyczny sposób okazywała zniecierpliwienie.
Rzeczywiście, przed Eulalią pokazał się kawałek wolnej taśmy.
Wytrącona z równowagi Eulalia rzuciła się wykładać towary, a Roch pospołu z gburem ruszyli jej do pomocy. Wyglądało na to, że siedem toreb będzie w sam raz.
– Czterysta osiemdziesiąt sześć, dwadzieścia cztery grosze – powiedziała zmęczona pani kasjerka.
Eulalia skrzywiła się nieco, ale przypomniała sobie, że uzupełniła też zapas kosmetyków w łazience – te wszystkie mydła, szampony, płyny do kąpieli, pianki, żele, balsamy do ciałka, kremy do rąk i nóg – strasznie drogo to wypada. Trzeba będzie przycisnąć Roberta czyściocha, żeby się jednak dokładał i do tej puli. Sądząc po aromatach, jakie zostają po jego kąpieli w łazience, używa wszystkich znajdujących się tam zasobów. Pola, odkąd przeszła jej depresja, też zaczęła kąpać się dwa razy dziennie, a żadnych swoich płynów i mydelniczek do łazienki nie wstawiła… A może trzyma to w pokoju? Bzdura. W pokoju nie ma gdzie.
Stwierdziła nagle, że kasjerka patrzy na nią z niemym, ale bardzo wyrazistym wyrzutem w oczach. Podała jej kartę Atanazego, którą swojego czasu zarekwirowała Balbinie i którą posługiwała się odtąd swobodnie, aczkolwiek nie rozrzutnie. Płacąc w sklepach, artystycznie podrabiała podpis złożony przez brata na karcie: A. Leśnick… z zawijasem. Pani przeciągnęła kartę przez urządzenie, poczekała chwilę i oddalają Eulalii.
– Brak środków.
Eulalia znieruchomiała.
– Niemożliwe. Proszę sprawdzić jeszcze raz.
Muszą być pieniądze! Ostatnio, kiedy sprawdzała stan konta, było tam jeszcze z osiem tysięcy! Może coś z kartą cholerną, szlagżeż by to trafił najjaśniejszy, gbur patrzy! A na jej własnym koncie dwieście złotych, a gotówki przy sobie dwadzieścia osiem… Rany boskie, a gbur patrzy…
– Brak środków, proszę pani. Ma pani gotówkę? Albo inną kartę?
No ma, ma jedno i drugie, ale za mało, za mało! A gbur patrzy. Cholera jasna, psiakrew, co ona teraz zrobi…
– Rochu, pomocy! Do jutra! Nie wiem, co z tą kartą, forsy tam jest pełno…
Roch już wertował swój portfel.
– Lalu, przepraszam cię najmocniej, ale nie mam tyle przy sobie. A karta mi straciła ważność, jutro odbieram nową…
Eulalia spociła się i czuła, jak rumieniec wstydu oblewa jej twarz aż po koniuszki uszu.
– No to jak będzie? Płaci pani?
Kolejka też dała głos.
– Do sklepu jak się idzie, to się sprawdza, czy się ma za co zakupy zrobić! Czas pani nam zabiera! Zanim teraz kasjerka to wszystko wykasuje…
Eulalia już otwierała usta, żeby przeprosić kasjerkę i wszystkich, kiedy jak przez mgłę usłyszała za plecami głos należący bez wątpienia do gbura:
– Spokojnie, pani Eulalio. Proszę pozwolić, ja zapłacę, a pani mi odda przy okazji.
Gbur obojętnym ruchem podał kasjerce własną kartę. Kasjerka capnęła ją natychmiast i błyskawicznie wykonała swoje tajemnicze operacje. Gbur podpisał rachunek.
Uff. Po wszystkim. Niech to diabli wezmą, właściwie facet podjął decyzję za nią, a ona nawet nie zdążyła myśli pozbierać! Ratownik cholerny! Właściwie to nawet ładnie z jego strony… Gdzie tam ładnie, trafiła mu się okazja do pokazania swojej wyższości… Co on sobie o niej myśli! Prawdopodobnie, że jest kretynką… Teraz będzie tryumfował obrzydliwie…
Eulalia, targana mieszanymi uczuciami, zajęła się upychaniem góry towarów do siedmiu toreb.
Tymczasem Roch i gbur płacili za swoje zakupy, a pani kasjerka wreszcie spojrzała na Rocha i – podobnie jak większość kobiet – doznała olśnienia. Natychmiast przestała się spieszyć i nawet zmalały jej worki pod oczami. Patrząc z zachwytem na to nadprzyrodzone męskie zjawisko, uśmiechające się do niej filmowo (Roch przeważnie uśmiechał się do ludzi, jako człowiek z natury życzliwy), upuściła skaner, który wleciał jej gdzieś pod nogi, w związku z czym musiała go szukać. Kolejka, złożona głównie z zestresowanych mężczyzn oraz kobiet w wieku postprodukcyjnym, znowu zrobiła awanturę, tym razem kasjerce. Dało to wszystko Eulalii czas potrzebny do ochłonięcia.
Ze sklepu wyszli razem. Gbur nic nie mówił, Eulalia też (ochłonięcie nie było widać pełne), Roch czuł się więc zmuszony uzupełniać braki w konwersacji i gadał za troje. Wyglądało na to, że ani Eulalia, ani gbur nie słuchają go z przesadną uwagą.
Kiedy doszli do samochodu Eulalii, Roch, prowadzący dotąd jej wyładowany siedmioma torbami wózek, zaczął je upychać w bagażniku, ona zaś przypomniała sobie, że jeszcze nie podziękowała swojemu wybawcy. Tak naprawdę wcale nie miała ochoty mu dziękować. Prawdopodobnie on się teraz cieszy. Pod tą spokojną powłoką, tą skorupą, cały aż wibruje z uciechy. Tak się pięknie podłożyła! Tak się wygłupiła! A on – pieprzony ratownik z odruchami! – pospieszył z pomocą!
– Dziękuję panu bardzo – powiedziała, rozeźlona własnymi myślami. – Postaram się dzisiaj jeszcze oddać panu te pieniądze.
– Nie musi się pani spieszyć – powiedział uprzejmie. I po co komu taka fałszywa uprzejmość?
– Będę się lepiej czuła – wyjaśniła krótko. Chyba zrozumiał, bo skłonił się tylko bez słowa i poszedł do swojego zielonego peugeota.
– Zapomniał mi powiedzieć do widzenia – poskarżył się Roch, wydobywając głowę z bagażnika. – Masz wszystko ładnie poukładane. Dalej uważasz mojego szefa za swojego wroga?
– Timeo Danaos et donaferentes, mój drogi Rosiu!
– Dziecko, ja kończyłem politechnikę, zlituj się nade mną i nie mów do mnie po francusku…
– Boję się Danaów, nawet kiedy przynoszą dary. Przenośnię rozumiesz czy też ci wytłumaczyć?
– Ale to nie dar, to pożyczka – zauważył przytomnie. – Wiesz, on mi się na razie dosyć podoba, ten mój pryncypał Ma naprawdę lepiej poukładane w głowie niż poprzedni pańcio. Zawodowo na pewno jest lepszy. Jako człowieka jeszcze nie zdążyłem go rozgryźć, ale mam nadzieję, że go krzywdzisz.
– Ja go krzywdzę? Czym?
– Podejrzeniami o złe intencje. Chociaż nigdy nic nie wiadomo. Niejeden wygląda na poczciwca, a w środku siedzi swołocz. No to pa, moja droga, trzymaj się ciepło, spotkamy się pewno na weselu Wiktorii. Jesteś zaproszona?