A ty przecież nikogo nie masz.
Boże drogi, żeby się tylko nic nie stało.
Dlaczego nie odbierasz telefonu? Jest tak późno…
– Dlaczego wy rozmawiacie o takich strasznych rzeczach? – Róży było niedobrze. – Dlaczego nie możemy porozmawiać o czymś normalnym?
Róża cierpła na samą myśl o chorobach, jakichkolwiek, a oni musieli się przypiąć do tego tematu na dłużej. I nikt nie zwracał na nią uwagi.
– Swoją drogą to fascynujące. Wyobraź sobie, że jakiś wzór energetyczny jednak istnieje i jest przekazywany biorcy. Skoro się okazało, że materia to tylko zgęszczona energia, to wszystko jest możliwe. Tylu rzeczy jeszcze nie wiemy.
– Ale ja nie muszę o nich wiedzieć, Sebek. – Pizza nie posłużyła Róży, a w łazience siedział Krzysztof i wyczesywał ze swojego wielbłąda sos pomidorowy.
– Pomyślcie, niektóre gwiazdy dawno umarły, a to światło umarłych gwiazd dalej wędruje w przestrzeni i jest podstawą badań astrofizycznych. Dla nas świecą od dawna nieistniejące, a przecież jak spojrzysz w niebo, to nie odróżnisz, których już nie ma, bo dla nas są…
– Buba jest w nastroju filozoficznym.
– Ty niepotrzebnie zacząłeś ten temat, Sebek.
– Ja tylko zapytałem, czy coś robimy w sprawie Jędrzeja!
Spotkałem go na rynku, im się naprawdę spieszy, szkoda, że nie przy tobie mówił to wszystko, co mnie. Jakby własnego ojca chciał ratować.
Krzysztof siedział na wannie i zmywał ze swetra czerwony ślad. Był zły na Piotra i na Bubę. Są jakieś granice przyjaźni. Zaraz, zaraz… Gwiazdy… Ładnie to Buba powiedziała, jak tak jej słuchać zza zamkniętych drzwi… Zmiął sweter i wrzucił go na stos rzeczy do prania.
Zarzucił na siebie bluzę i wyszedł z łazienki, Róża na jego widok zerwała się i prawie go wypchnęła do pokoju.
– Nic się nie dzieje bez przyczyny, Sebek, i właśnie w tym jest nadzieja. – To znowu Buba.
Nie wiedział, o czym mówią, ale nagle ogarnęła go złość.
Buba nie wiedziała o nim nic, ale on wiedział dostatecznie dużo o braku przyczyn, o przypadkach, które niszczą życie, o bezsensownych zdarzeniach, które nic dobrego nie przynoszą.
Oparł się o drzwi i spojrzał Bubie prosto w oczy.
– Nie chcę wydać ci się prostakiem, ale spytam z prosta: czy ty udajesz, czy naprawdę jesteś idiotką? Czy ty naprawdę myślisz, że wszystko na świecie jest takie nieskomplikowane i wszystko można wytłumaczyć ot tak sobie, bez znajomości rzeczy, bez dogłębnej wiedzy, której nigdy nie posiądziemy? Oto słowo Buby, pochowajcie się naukowcy, porzućcie swoje beznadziejne badania, wieloletnie ślęczenie nad zjawiskami, Buba zna rozwiązania wszystkiego, od ręki, w try miga odpowie na pytanie, wyjaśni każdą wątpliwość, a poza tym, uwaga, uwaga, jest nieomylna!
To wytłumacz mi, jaki jest sens trzęsienia ziemi, w którym giną tysiące tysięcy ludzi?
– Nie wiem, Krzysiu, ale może taki, żeby już nie bawić się w męskie zabawy nuklearne pod powierzchnią ziemi, pod powierzchnią wody i pod pretekstem, że to nie szkodzi, bo tego nie widać i nie słychać!
– To idź i powiedz to tym milionom ludzi, którzy stracili kogoś, idź do tej matki, co nie mogła po pięciu dniach rozpoznać swoich dzieci, bo tak szybko ciała ulegały rozkładowi, idź powiedz to tym dzieciom, które nigdy nie zostaną wzięte na ręce przez matkę!
Krzysztof usiadł i milczał. Pierwszy raz się tak uniósł i pierwszy raz ich święty piątek nie był miłym wieczorem.
Niepotrzebnie wydarł się na Bubę, to miał być inny wieczór, mieli się napić, na wesoło wyswatać Julkę, na cholerę ten okrutny świat w jego mieszkaniu?
– A ja się mimo wszystko będę upierać, że im więcej cierpienia, tym więcej potrzeba miłości i nadziei, czyli czegoś, o czym, Krzysiu, nigdy nie będziesz miał pojęcia, więc dyskusja z tobą wydaje mi się bezcelowa.
Milczeli wszyscy, nawet Piotr nie miał ochoty się wtrącać się. Ich pierwsze tak wyraźne starcie.
– Bubeczko – ironia w imieniu Buby prawie kapała na podłogę – czy zaraz mi powiesz, że twoim największym marzeniem jest pokój na świecie i braterstwo narodów, i żeby wszyscy byli szczęśliwi? Trzymajcie mnie!
– Nie, Krzysiu – powiedziała Buba z jak największą powagą – moim największym marzeniem jest mieć dużo pieniędzy. Przykro mi, że cię znowu rozczarowałam.
*
– Co ty sobie o mnie pomyślisz? – Julia aż zaczerwieniła się ze wstydu, że zadała to idiotyczne pytanie, tak strasznie banalne, przecież była dorosła i mogła robić, co chce. Ale w najśmielszych marzeniach nie przypuszczała, że wyląduje w łóżku z nieznajomym mężczyzną. Leżała otulona ciepłem Romana, z nogą przerzuconą przez jego brzuch, wsparta na łokciu i przyglądała się rozpoczętemu obrazowi na sztalugach.
Coś jej przypominał, ale nie wiedziała co.
Cieszyła się, że wylądowali u niego, a nie u niej. Strych był najpiękniejszym miejscem na świecie, pachniało terpentyną i wszystkie drogi prowadziły właśnie tutaj, w jego ramiona, tu był Rzym i Eden, i przystań, i port, i drzwi otwarte do lasu, i nadzieja.
– Ja nie myślę, ja cię kocham – powiedział Roman. – Wiem, myślisz, za wcześnie na plany… ale chciałbym, żebyś tu już została, na zawsze.
– Przecież mnie nie znasz, Roman. Nie znasz mnie…
– Mam dużo czasu, żeby cię poznać, i z tego dużo czasu nie zamierzam zmarnować ani minuty. Roztrwoniłem już zbyt wiele życia.
Bawił się jej włosami. Jak to dobrze, że nie uległa modzie i nie ścięta włosów. Palce Romka przesypywały je teraz, nie były martwe, niemal czuła jego dotyk.
Całe życie szła do niego, leciała do niego przez Londyn boeingiem 737 i wszystkimi pociągami, i autobusami, i tramwajami, i piechotą.
I love von so much – usłyszała jakby z daleka i zgniotła to wspomnienie jak komara, który zbyt opity jej krwią, nie ma siły, żeby unieść się do życiodajnego lotu.
To jest inny mężczyzna. Jeśli los jej dał taki prezent, a ona będzie porównywać, jeśli nie Zaufa, nie Zawierzy, nie Zaryzykuje (reguła Buby, trzech Z), już drugi raz to się nie zdarzy. Nie pozwoli Davidowi władać swoim życiem i wspomnieniami. Tamto – to był fałsz i pomyłka, to jest prawda i pewność.
To są dwa różne światy, przeszłość nie będzie miała nad nią władzy, jak nad jej matką.
– Właśnie wynajęłam mieszkanie – powiedziała. – I nie mam pracy.
– Poradzimy sobie. Nie mogę ci zbyt wiele dać, ale umiem sporo rzeczy, obrazy się me sprzedają, ale robię…
– Roman zawahał się. – Jeśli nie wstydzisz się być z facetem, który kładzie glazurę i terakotę i maluje cudze mieszkania… Nie boję się pracy… Tu nie jest zbyt ciepło w zimie, okna są nieszczelne, ale uszczelnię. Nie będzie ci zimno.
Nie będzie ci zimno – czy są piękniejsze słowa na ziemi?
Jak je można porównać do jesteś dla mnie wszystkimi Lub jesteś dla mnie najważniejsza?. Julia nachyliła się nad Romanem i pocałowała go w usta, jego ręka przewędrowała na jej plecy i delikatnie przyciągnęła ją, pierś Julii dotknęła piersi Romana i zmarszczyła się od pieszczoty.
To niemożliwe, pomyślała Julia, takie rzeczy się nie zdarzają.
Ale wcale nie miała racji, bo właśnie zdarzała się im rzecz, jaka przytrafia się milionom ludzi.
Z tym, że trzeba przyznać uczciwie, niektórzy są zbyt przestraszeni, żeby to zauważyć.
– To było drugie podejście i niestety jest progresja.
Jest progresja zamiast nadziei, nie ma nadziei, na jej miejsce wepchnęła się progresja, nie ma światła w tunelu, nie ma tunelu, jest progresja. Nie ma wyjścia, cztery ściany dookoła, coraz bliżej te ściany – na każdej duży napis – PROGRESJA. Progresja. Procesja, pogrzeb.
Ten łopot serca to zawał, bolesny przez moment, pękające ściany komory, czysta krew, która zalewa wnętrze i koniec, czy to przyspieszone bicie serca, które wrzeszczy: Nie! Błagam, jeszcze nie teraz! Nie mogę, nie wytrzymam, nienienienienienienienie!
– Zostanie u nas pani do jutra, dobrze? Carcinoma clarocellulare renis.