Patrzył na nią nie rozumiejąc, dlaczego opowiada mu o odstrzelonej głowie kogoś, kto według niej miał długi. Szczególnie że on doskonale wiedział, że Michael nie z powodu długów strzelił w telewizor, a potem w swoją głowę. I w tym momencie ona, jak gdyby czując jego zdziwienie, dodała:
– Mówię to panu, żeby pan nie myślał, że my tutaj w Columbus nie lubimy obcych. Po prostu ludzie nie zbliżają się do tego miejsca, odkąd Michael to zrobił. Myślą, że to miejsce jest napiętnowane. A ja myślę, że po prostu stąd najłatwiej trafić w telewizor.
Uśmiechnęła się do niego, postawiła kolejną kreskę na okrągłej serwetce pod kieliszkiem i odeszła.
Tak, bary to niezwykłe miejsca. Tutaj często wszystko się zaczyna i tak jak w Columbus, Ohio, czasami także kończy. To właśnie w barach pełnych ludzi rodzi się samotność i poczucie, że prawdziwe życie jest gdzie indziej. I ten bar, który właśnie został za jego plecami, był taki. Tak naprawdę tylko dla tego baru w hotelu Mercure przyjechał tutaj z dworca Berlin Zoo. Bo to właśnie tutaj byli pierwszy raz na wyciągnięcie ręki. Tutaj zobaczył po raz pierwszy odbicie jej ust. Na wizytówce. Ale już wtedy nawet to odbicie na tekturce należało do innego mężczyzny.
Światła hotelowego holu oślepiły go w pierwszej chwili. Przeszedł po marmurowej posadzce do recepcji.
– Mogłaby mi pani zamówić taksówkę do dworca Berlin Lichtenberg? – powiedział, ściszając głos.
Recepcjonistka spała skulona w skórzanym fotelu obok komputera. Obudzona, podniosła kołnierz granatowej marynarki munduru i wyciągnęła go tak mocno, jak tylko się dało, pod brodę. Miała prawie czarne włosy, których kosmyk przykrywał kącik jej ust. Lewą dłonią przeniosła go za ucho, odsłaniając przy tym czoło.
Wpatrywał się przez chwilę w to czoło jak urzeczony. To Jej czoło z tamtej nocy w Paryżu. Ten sam kształt, ta sama wypełniona włosami trójkątna wypustka po prawej stronie. Dotykał tego miejsca palcami. A potem językiem. A rano, kiedy jeszcze spała, wpatrywał się w to miejsce i masował delikatnie opuszkami palców. Pamięta, że obudziła się, wzięła jego dłoń między swoje i tak splecione ścisnęła udami. Wyszeptała: “Jakub, bo ty jesteś taki inny. Jak gdyby Bóg zagapił się przy tobie na chmurę i dał ci wszystkiego więcej. Więcej smutku. I więcej szczęścia. Wszystko masz wrażliwsze. I słuch, i wzrok, i skórę. Tak inaczej dotykasz, jak gdybyś chciał wyczuć każdą moją molekułę i zapamiętać na zawsze. A potem opiszesz mi to wszystko tak pięknie w e-mailu i ja się tym zachwycę. Bo ty jesteś taki inny, Jakub. Po prostu inny. Jakubku, słyszysz mnie?”
Pamięta, że gdy ona tak szeptała, on wpatrywał się z uwagą w to miejsce na jej czole. Zawsze miał jakieś ulubione miejsce na twarzy kobiety, którą kochał. U Natalii był to prawy kącik ust.
– Przepraszam pana – powiedziała recepcjonistka, nieudolnie maskując zakłopotanie. – Nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam. To pewnie przez tę książkę – wskazała grubą czerwoną książkę ze znakiem paragrafu na obwolucie.
– Nic się nie stało. Ma pani śliczne czoło – powiedział, uśmiechając się do niej. – Czy mogłaby pani zamówić mi taksówkę?
– Oczywiście.
Uśmiechnęła się, podnosząc słuchawkę. Podała nazwę hotelu i zanotowała na skrawku papieru numer, przedyktowany najprawdopodobniej przez dyspozytora. Podając mu karteczkę, powiedziała:
– Taksówki stają przy południowym wjeździe na parking. Jak pan wyjdzie z hotelu, to proszę skręcić w lewo, a następnie przejść na ukos przez parking do bariery przy bramie wjazdowej. Nasi goście mają w tej firmie specjalne zniżki. Niech pan da kierowcy kartkę z tym numerem. On to uwzględni w rachunku.
– Tak, oczywiście – odpowiedział, zaciskając papier w dłoni. Specjalna zniżka na dworzec Lichtenberg…
Nieoczekiwanie wstała z fotela, stanęła przed nim, poprawiła włosy, znów odsłaniając czoło i zapatrzyła się w jego oczy. Opuścił głowę.
– To ja już pójdę – powiedział cicho.
– Za drzwiami skręcił w lewo. Wyłożona kamienną kostką alejka podjazdowa do hotelu łączyła się przy klombie z wąską ścieżką prowadzącą do parkingu. Dokładnie po przekątnej kwadratowego placu zobaczył oświetloną stróżówkę przy bramie wjazdowej.
– Spała w niej starsza kobieta, ułożywszy głowę wprost na blacie biurka. Nie zauważyła go, gdy przechodził. Nie budził jej, schylił się i przeszedł pod barierą zamykającą wjazd. Po prawej stronie, w połowie na chodniku, w połowie na jezdni stała taksówka. Wsiadł.
– Dzień dobry. Dworzec Berlin Lichtenberg – powiedział, rozpinając marynarkę.
Kierowca nie poruszył się.
– Lichtenberg, dworzec – powtórzył głośniej.
Kierowca nadal siedział bez ruchu. W pewnym momencie przechylił się do radia przy taksometrze i nie odwracając głowy powiedział cicho:
– Bardzo pana przepraszam, ale ja nie jeżdżę do Lichtenbergu. Zamówię panu inną naszą taksówkę. To nie potrwa dłużej niż trzy minuty. Przepraszam pana. Załatwię, aby pan pojechał bezpłatnie.
– Jak to, nie jeździ pan do Lichtenbergu? – zapytał zaskoczony.
Kierowca zaczął naciskać klawisze radiostacji, zapalił światło w szoferce i odwrócił się, aby wyciągnąć podwieszony pod sufitem kwadratowy mikrofon.
– Boże… to pan…
Światło padło na jego twarz.
“Płakać trzeba w spokoju. Tylko wtedy ma się z tego radość”. Jakby to było wczoraj. “Płakać trzeba w spokoju…”. To on. Te same oczy.
Kierowca wpatrywał się w niego z ręką opartą o sufit.
– To przecież pan… Jakub… to pan… Szukałem pana. Przychodziłem na ten pociąg przez pół roku. Bałem się, ale przychodziłem. Chciałem pana przeprosić. Za to, że tak wtedy odszedłem, bez słowa. Przychodziłem co noc. Ale pana nie było. Potem wzięli mnie do kliniki i nie mogłem przychodzić, ale na przepustkach przychodziłem. I potem, latem, Christiane, ona była ze mną w tej samej klinice, powiedziała mi, że ludzie często są tylko raz w życiu na jakimś dworcu i że nie mam więcej tam chodzić, bo zawsze wracam taki nerwowy. Nie wierzyłem jej, ale nie chciałem mieć z nią problemu, to nie chodziłem. Ale wiedziałem, że pan przyjedzie. Wiedziałem. Bo ja chcę pan przeprosić, że wtedy tak odszedłem bez słowa. Nie powinienem tak odejść. Nie powinienem. Bo pan tyle dla mnie zrobił. A Christiane mówi, że pan był jak taki anioł i że każdy ma takiego anioła, i że to żadna wielka rzecz. Bo każdemu należy się taki anioł. I że mi też się należy. Bo ja jestem niby dobry człowiek. I ona mi wmawia, że może pana tak naprawdę nie było i mi się to wszystko tylko po pijanemu wydawało. Bo ja wtedy dużo piłem. Ale ona się nie zna. Ona nigdy nie była na Lichtenbergu. Nigdy. Na Lichtenberg nie przychodzą żadne anioły. Po prostu nie. I ja pana chcę przeprosić, że tak wtedy odszedłem bez słowa.
Przerwał na chwilę. Zgasił światło i mówił dalej:
– Bo pan mnie wyciągnął spod tego pociągu, a ja tak odszedłem bez słowa. Tak się nie robi. Po prostu nie. I ja tak przychodziłem na Lichtenberg, aby panu podziękować. Najpierw za ten pociąg, a potem to już bardziej za Christiane. Dziękuję panu. Powiem jej, że to żaden anioł. Że to pan. I że już nie będę nerwowy.
Zamilkł.
Jakub w ciemności wyszukał jego dłoń i ścisnął ją mocno. Trwali tak krótką chwilę. Potem otworzył drzwi taksówki, wysiadł i wrócił do hotelu.