Ave należał do bardzo młodych Aniołów i jeszcze wciąż zamieszkiwał najniższe szczeble Drabiny. Zapewne nie było tu tak pięknie jak na szczycie, za to panował wesoły i entuzjastyczny nastrój. Młode Anioły chętnie ćwiczyły grę “Świeć i gaś”, usiłując wzmocnić lub przytłumić swój Blask. Uprawiały gonitwy albo tworzyły rozśpiewane anielskie chóry. Ave zdawał sobie sprawę, że niektórym ludzkim Istotom zdarzało się czasem słyszeć ich głośne pienia, lecz na szczęście ludzie mieli skłonność zaliczać to przeżycie do słuchowych omamów, tylko nieliczni wierzyli w wizje.
Młody Anioł, który niewłaściwie opiekował się wybraną przez siebie ludzką Istotą i opóźniał swój anielski awans, nie zawsze wiedział, co traci. Ale Ave, z natury wesoły i skłonny do swawoli, miał głębokie poczucie anielskiej odpowiedzialności. Nie spuszczał oka ze swojej małej Istoty; dbał o nią aż nadto, co też nie było dobre. Ave jednak wiedział, że dojrzewając, nauczy się pełnić swą rolę idealnie, tak jak Gabriel, Rafael czy Barbiel. I nie wątpił, że kiedyś usłyszy Muzykę Sfer z najwyższych szczebli Drabiny, że poczuje na sobie blask wiecznego Światła. Ave pragnął być Aniołem doskonałym. I zapewne miał szansę nim zostać.
…tymczasem właśnie wtedy, po zakończonych rozważaniach o związku między anielską Mocą a ludzką wiarą, gdy anielska starszyzna pomknęła ku najwyższym szczeblom Drabiny, młode i niedoświadczone Anioły postanowiły się wykazać.
– Zróbmy coś, aby znów wzmocnić wiarę ludzi w naszą Moc. Pokażmy się im dużą gromadą. Zadziwmy ich. Oblećmy Ziemię parokrotnie, wzdłuż i wszerz, aby prawie wszyscy Ziemianie nas ujrzeli i odwrócili się od nowych bóstw – zaproponował jeden z młodych.
– Zróbmy tak! Natychmiast! Teraz! – wołały inne młode Anioły.
– Pofruńmy całą gromadą między Niebem a Ziemią, przybierając miłą ludziom postać!
– Pokażmy się ludziom jako skrzydlate istoty, a ich wiara wzmocni Światłość! – przekrzykiwali się nawzajem.
Radosny gwar w najniższych szczeblach Drabiny uszedł uwagi Archaniołów. Niefortunny młodzieńczy pomysł został przyjęty z zapałem, nie ostudzonym ostrzeżeniem czy zakazem. Młode Anioły były wręcz zdziwione, dlaczego nikt wcześniej nie wymyślił czegoś tak prostego, aby wzmocnić przygasające Światło. Wystarczy przecież objawić się wielkiej liczbie ludzkich Istot, a to wzmocni ich wiarę! Koniecznie trzeba przybrać skrzydlatą ludzką postać.
Ave z entuzjazmem ruszył na ziemską wyprawę. Czuł, że podbije Ziemię i zyska przy okazji uwielbienie małej ludzkiej Istoty, którą chronił, a która go jeszcze nigdy nie widziała.
I oto pokutował za młodzieńczy grzech pychy. Takich jak on, którzy nieodwołalnie utracili anielską Moc w starciu z Czarnymi, było zapewne więcej. W dodatku ich ofiara na nic się nie zdała, gdyż niewielu ludzi, o czym Ave nie wiedział, wznosi głowę ku Niebu.
W ten sposób Ave dowiedział się, że triumf Czarnych dopełnia się wówczas, gdy Biały Anioł rozprasza się w Mroku. Anioły w zetknięciu z ziemią umierały. A spadały na ziemię wtedy, gdy w skrzydlatej postaci dopadli je Czarni. Niestety, nawet Archanioły zbyt słabo zdawały sobie sprawę z niebezpieczeństwa, które czyha na skrzydlatych braci. Ave zrozumiał, że nie było komu przynieść na Drabinę tej strasznej wiedzy, nie było zatem komu ich ostrzec – pokonany Anioł, który stracił skrzydła, już nie mógł wrócić.
Czarne istniały równie długo jak Anioły Białe, i zawsze na nie polowały. Gabriel wspomniał o tym raz, lecz nader niechętnie. Paru młodszych Aniołów szeptało, że wśród Czarnych znajduje się ukochany niegdyś brat Gabriela.
– Brat? – zdziwił się Ave. – To niemożliwe! Nie brat…! A jednak właśnie Gabriel potwierdził, że kiedyś, dawno, dawno temu, nie było podziału na Anioły Białe i Czarne; wszyscy stanowili jedną, potężną gromadę i wszyscy byli Świetliści. Ale część z nich nie chciała pełnić roli posłańców od Bogów do ludzi.
– Uważali, że dorównują Mocą Najwyższej Światłości, człowiek zaś jest zbyt marnym stworzeniem, by poświęcać mu uwagę – wyjaśnił ze smutkiem Gabriel.
– Niektórzy twierdzą, że to było inaczej – wtrącił Archanioł Michał, ale gdy młode Anioły zaczęły go wypytywać, umilkł zasępiony.
W każdym razie to Światłość strąciła część Aniołów z Drabiny i przemieniła w Czarnych. Dla Światłości nie było to trudne. Od tej pory Czerń stała się symbolem Zła, znakiem Ciemnych Mocy. Jednak Czarne, w odwecie za wyrządzoną im – w ich mniemaniu – krzywdę, pałały żądzą zemsty i atakowały każdego napotkanego Anioła.
Ave kulił się teraz w postaci pół człowieka i pół anioła, okaleczony i słaby, Czarny zaś czekał. Coraz dłużej przesiadywał też na drzewie, rosnącym w ogrodzie obok domu małej Istoty. Ave wiedział, na co Czarne czekają. Popełnił tak straszny błąd. Zamierzał swoim lotem przydać Mocy Światłu, a przydał jej Czarnym. Już nigdy nie dowie się, jak brzmi Muzyka Sfer, a mała ludzka Istota nie zazna, smaku dojrzałego życia; nawet różowe kwiaty wiśni umierają, gdy na gałęzi usiądzie Czarny.
Czarny więc czekał – i triumfował.
– Jesteś tego pewien, mój bracie? – zaszemrał głos Vei. – A może twój koniec będzie także moim końcem, gdyż zostanę wówczas sam, bez drugiej połowy? Gdy cię zabraknie i zniknie nasz układ, wówczas mój Mrok zgęstnieje i nie da się w nim oddychać. Wy tam, na Drabinie, nie czując naszego istnienia, oddawalibyście się bez przeszkód głoszeniu chwały Światłości. A my bez was ulegamy zwyrodnieniu, a zwyrodniałe Zło, nieograniczone walką z Dobrem, jest groźne i obrzydliwe. Tak, ja czekam, Ave, lecz czekam dlatego, że twój kres będzie także zmianą dla mnie. Lękam się jej.
– Więc czemu mnie okaleczyłeś? – zdziwił się Ave.
– Takie jest nasze przeznaczenie, taka jest moja rola w układzie Dobra i Zła. Światłość nie po to strąciła nas z Drabiny, abyśmy wspierali Dobro. Uczyniła to, abyśmy stworzyli mu przeciwwagę, inaczej Dobro, nie wystawiane wciąż na próbę, nie miałoby żadnej wartości. Ale może ja, braciszku, nie lubię swojej roli? – zaskrzeczał Vea ciemną, ptasią nutą.
Zatem Czarny czekał, aż mała ludzka Istota zgaśnie, a wraz z nią rozproszy się w Mroku jego bliźniaczy brat. Mrok wówczas tak zgęstnieje, że odbierze Czarnemu wolną wolę czynienia Zła, zamieniając ją w przymus.
I Ave czekał, patrząc bezradnie, jak słabnie płomyczek Światła, i czując, jak stygną drewniane koraliki. Dziwił się tylko, że Zło, które jawiło mu się wcześniej jako prymitywna, niszczycielska i zarazem triumfująca siła, zawiera też w sobie smutek, osamotnienie i poczucie klęski.
TO się zbliżało. Koniec był bliski. Może i lepiej? Ave miał już dość męczarni na obcej Ziemi, którą wcześniej widywał jedynie z wysokości Niebieskich Pastwisk; miał dość nieustającej bliskości Czarnego i jego zaskakujących wypowiedzi. Na Drabinie nie było takich niespodzianek; Drabina była ostoją – Ave wolał umrzeć, niż słuchać głosu Vei, który sprawiał ból. Ale ta mała ludzka Istota powinna jeszcze żyć długie lata, doświadczając, oprócz cierpienia, także szczęścia i miłości. I to jeszcze bardziej bolało, utrudniając rozproszenie.
Mijały dni, Ewa chodziła regularnie do szkoły – i nic się nie wydarzało.
– Rekord! – powiedział z dumą Jan. – Jutro minie trzy tygodnie od czasu, gdy bosą stopą stanęłaś na szkło. Miałaś rację, Anno, gdy mówiłaś, że ona z tego wyrośnie – dodał z zadowoleniem.
Lecz Anna nie do końca wierzyła w swoje magiczne życzenie. Miała świadomość, że wypowiadając często to zdanie, usiłowała odsunąć od siebie problem, który od kilku lat zatruwał jej życie. Może uwierzyłaby, że wreszcie nadszedł czas spokoju, gdyby nie ptak. Jego uporczywa obecność drażniła ją podwójnie: coraz bardziej niepokoiła się o swoje dziecko, a zarazem coraz bardziej była na siebie zła, że daje wiarę przeczuciom.
Ewa też była czujna i niespokojna.
– Dziwne, lecz czuję się tym gorzej, im dłużej nic się nie dzieje. Powinnam być szczęśliwa, a nie umiem. Ciągle jestem taka zmęczona. Śpię całą noc, a budzę się niewyspana. Słońce wydaje mi się szare, trawa i niebo bure, wszystko wokół jakby traciło kolory – powiedziała Bezdomnemu, przykucając obok niego i kołysząc się na piętach. – Mam uczucie, że jakieś zło, rozłożone na raty, wzbiera, aby uderzyć z tym większą siłą.