Kochany Nicku.
Mam nadzieję, że kiedy dorośniesz, zdobędziesz wszystko, a zwłaszcza miłość. Jeśli dobrze trafisz, miłość da ci tyle radości, ile nie da absolutnie nic innego. Wierz mi, bo sama jestem zakochana, mówię z własnego doświadczenia.
My to zawsze coś dużo więcej niż ja.
Nigdy nie słuchaj nikogo, kto by ci wmawiał, że jest inaczej. I nigdy, przenigdy, Nick, nie stań się cynikiem!
Patrzę na twoje małe rączki. Liczę palce nóg i przesuwam niczym koraliki w liczydle. Całuję cię w brzuszek, aż zanosisz się śmiechem. Taki jesteś niewinny. I taki bądź, kiedy przyjdzie czas na miłość.
Nie mogę się na ciebie napatrzeć. Masz zgrabny nosek i usta. Niezrównane oczy i uśmiech. Już widzę, jak kształtuje ci się charakter. O czym teraz myślisz? O zabawce nad głową? O pozytywce? Tata twierdzi, że pewnie myślisz o dziewczynach, narzędziach i szybkich samochodach. „Wierz mi, Suzanne, to prawdziwy facet.”
Ma rację, i to pewnie naturalne. Ale wiesz, co najbardziej lubisz? Misie. Tak rozkosznie bawisz się zawsze misiami.
Tym, czego tata i ja najbardziej pragniemy dla ciebie, jest miłość, to, żeby cię zawsze otaczała. Miłość to dar. Jeżeli zdołam, postaram się ciebie nauczyć, jak ją sobie zaskarbić. Bo życie bez miłości, to życie bez łaski, która jest w życiu najważniejsza.
My to coś dużo więcej niż ja.
Jeśli chcesz dowodu, spójrz na nas.
– SUZANNE, co się z tobą dzieje? Mów mi natychmiast – poprosiła moja przyjaciółka, Melanie Bone. – Należą mi się najświeższe wieści.
Miała rację. Nie mówiłam jej o przebiegu związku z Mattem, ale mógł to wyczytać z mojej twarzy. Szłyśmy plażą w pobliżu naszych domów, dzieci z Gusem biegły przed nami.
– Bystra jesteś – pochwaliłam ją. – I wścibska.
– Tyle sama wiem, a teraz powiedz mi to, czego nie wiem. No, proszę. Zaczynaj.
Nie mogłam się dłużej opierać.
– Mel, zakochałam się. Zakochałam się do szaleństwa w Matcie Harrisonie.
Melanie aż zapiszczała i podskoczyła kilka razy na piasku. Taka z niej fajna babka, a przy tym wspaniała przyjaciółka.
– To cudownie, Suzanne! Wiedziałam, że jest świetnym malarzem, ale nie wiedziałam o pozostałych talentach.
– Wiedziałaś, że jest poetą? I to bardzo dobrym.
– Nie. Chyba żartujesz – zdziwiła się.
– I świetnym tancerzem.
– To mnie akurat nie dziwi. Tak zwinnie chodzi po dachach. No wiec, jak to się stało? Jak doszło od bielenia twojego domu do waszej miłości?
Roześmiałam się jak podlotek.
– Pewnego wieczoru pogadaliśmy sobie trochę dłużej w barku z hamburgerami.
Melanie uniosła brwi.
– No dobrze, pogadaliście sobie w barku z hamburgerami…
– Posłuchaj, Mel; z Mattem mogę rozmawiać dosłownie o wszystkim. Z nikim wcześniej się tak nie czułam. Jest żarliwy, intrygujący. A przy tym skromny. Chyba nawet za bardzo.
Wtem Melanie chwyciła mnie wpół.
– Suzanne, to jest to! Ja to czuję. Wspaniale. Moje gratulacje. Wpadłaś po uszy.
Roześmiałyśmy się jak para szalonych piętnastolatek i zawróciłyśmy. Potem gadałyśmy u niej w domu non stop o wszystkim, od pierwszych randek po pierwsze ciąże. Melanie wyznała, że rozważa piąte dziecko, co zwaliło mnie z nóg.
Nickolas, ja też wtedy snułam marzenia o dziecku. Wiedziałam, że z powodu zawału byłaby to ciąża wysokiego ryzyka, ale nie przejmowałabym się tym. Może po prostu wierzyłam, że któregoś dnia musisz się zjawić. Miałam łut nadziei. Albo przeczuwałam, co musi przynieść miłość dwojga ludzi.
Ciebie – przyniosła ciebie.
NICKOLAS, złe rzeczy też się zdarzają. Czasem nie wiadomo zupełnie dlaczego.
Zza zakrętu wypadła czerwona półciężarówka, jechała prawie setką, ale wszystko rozegrało się jak na zwolnionym filmie. Gus przebiegał przez ulicę w kierunku plaży, gdzie lubił ganiać z falami i szczekać na mewy. Źle wyliczył.
Wszystko odbyło się na moich oczach. Otworzyłam usta, żeby krzyknąć, go ostrzec, ale chyba i tak już było za późno.
Półciężarówka wyprysnęła zza ślepego zakrętu jak maźnięcie. Niemal czułam smród palonych gum. I widziałam, jak lewy przedni zderzak rąbnął Gusa. Zabrakło sekundy, a umknąłby spod tego bezlitosnego żelastwa. Gdyby kierowca jechał dziesięć kilometrów na godzinę wolniej zdążyłby Gusa wyminąć.
– Niee! – zawyłam.
Już było po wszystkim. Gus leżał jak stłamszona szmata na poboczu. Rozdzierający widok. A kilka sekund wcześniej tak beztrosko biegał.
Półciężarówka zatrzymała się, wysiadło dwóch niedogolonych mężczyzn po dwadzieścia kilka lat.
– O rany, przepraszam. Nie zauważyłem go – wybąknął kierowca.
Nie miałam czasu myśleć, kłócić się, krzyczeć. Chciałam tylko zorganizować pomoc.
Rzuciłam kierowcy moje kluczyki.
– Z tyłu mojego dżipa – krzyknęłam, podnosząc ostrożnie Gusa.
Był ciężki, bezwładny, ale wciąż oddychał, wciąż był Gusem.
Położyłam go z tyłu dżipa. Jego kochane, znajome oczy teraz patrzyły na mnie jak zza mgły. Skamlał żałośnie.
– – Gus, nie umieraj – błagałam szeptem. – Trzymaj się, chłopcze – mówiłam przez zęby, wyjeżdżając z podjazdu. – Nie odchodź.
Zadzwoniłam z komórki do Matta, spotkaliśmy się u weterynarza. Doktor Pugatch natychmiast przyjęła Gusa.
– Ciężarówka jechała za szybko – pożaliłam się Mattowi. Wszystko stanęło mi przed oczami, widziałam najdrobniejsze szczegóły.
Matt wpadł w jeszcze większy gniew niż ja.
– To ten cholerny zakręt. Zawsze się martwię, kiedy z niego wyjeżdżasz. Muszę zrobić ci nowy podjazd z drugiej strony domu. Żebyś przy wyjeździe widziała szosę.
– To jest takie straszne. Gus był przy mnie, kiedy… – urwałam.
Jeszcze nie powiedziałam Mattowi o zawale. Gus wiedział, a Matt nie. Będę musiała mu wkrótce powiedzieć.
– Cii, Suzanne, już dobrze. Wszystko będzie dobrze.
Matt trzymał mnie w ramionach. Wtuliłam twarz w jego pierś i tak zastygłam.
Po dwóch godzinach pani weterynarz wyszła. Minęła dosłownie wieczność, zanim wykrztusiła słowo. Zrozumiałam, jak czują się moi pacjenci, kiedy brak mi słów.
– Suzanne, Matt… – odezwała się wreszcie. – Tak mi przykro. Gus nie przeżył.
Rozszlochałam się nieopanowanie. Gus był zawsze ze mną, dla mnie. Był mi wiernym towarzyszem, współlokatorem, powiernikiem. Przeżyliśmy razem czternaście lat.
Nickolas, złe rzeczy czasem się zdarzają. Zawsze o tym pamiętaj, ale pamiętaj też, że trzeba iść naprzód. Trzeba podnieść głowę, zapatrzyć się w coś pięknego i brnąć, do diabła, naprzód.
Nickolas.
Nazajutrz przyszedł do mnie niespodziewanie list.
Stałam na końcu podjazdu przed wysłużoną skrzynką pocztową, z której obłaziła biała farba. Otworzyłam delikatnie kopertę, wyjęłam list i trzymałam mocno, żeby nie wyrwał mi go wiatr znad oceanu. Nick, zamiast przytaczać go niedokładnie, po prostu go tu wkleję.
Droga Suzanne
Jesteś jak łuna goździków
w ciemnym pokoju.
Albo niespodziewany zapach sośniny
z dala od Maine.
Jesteś walentynką,
wystrzępioną, ukochaną, czytaną dziesiątki razy.
Jesteś słodyczką,
cynamonem
i wonnymi przyprawami z Indii,
które zginęły ze statku
należącego niegdyś do Marco Polo.
Jesteś zasuszoną różą,
pierścionkiem z perłą
i czerwoną buteleczką perfum
znalezioną nad Nilem.
Jesteś prastarą duszą ze starożytnego miasta,
sprzed tysiąca lat, sprzed wieków, sprzed tysiącleci.
Przybyłaś aż stamtąd,
żebym mógł cię pokochać.
I kocham.
Matt
Co mogłabym powiedzieć, Nickolasie, czego twój kochany, cudowny tata nie potrafi ująć lepiej? Jest tak znakomitym pisarzem, a nawet nie wiem, czy jest tego świadom.
Tak bardzo go kocham.
Nick, mój chłopcze.
Nazajutrz rano, około siódmej, zadzwoniłam do Matta. Wstałam po czwartej. Przepowiadałam sobie w głowie, co i jak mu powiem.
Nie było to łatwe. Coś mnie paraliżowało.
– Cześć, Matt. Mówi Suzanne. Mam nadzieję, że nie dzwonię za wcześnie? Wpadłbyś wieczorem?
Na więcej nie umiałam się zdobyć.
– Jasne. Właśnie miałem do ciebie dzwonić.
Przyjechał trochę po siódmej. Miał na sobie żółtą koszulę w kratę i granatowe spodnie, jak na niego dość eleganckie.
– Chciałabyś pójść na plażę, Suzanne? Obejrzeć ze mną zachód słońca?
Jakby mi czytał w myślach. Właśnie to chciałam zaproponować.
Kiedy tylko przemierzyliśmy uliczkę i nasze bose stopy dotknęły piasku, zapytałam:
– Możemy porozmawiać? Bo mam ci coś do powiedzenia.
Uśmiechnął się.
– Jasne, mów. Zawsze podobało mi się brzmienie twojego głosu.
Biedny Matt. Podejrzewałam, że nie spodoba mu się brzmienie tego, co mam mu do zakomunikowania.
– Od dawna zbierałam się, żeby ci to powiedzieć. I wciąż odkładałam. Teraz też zresztą nie wiem, od czego zacząć.
Wziął mnie za rękę, rozbujał delikatnie w rytm naszych kroków.
– Już zaczęłaś. Mów, proszę, Suzanne.
Ścisnęłam mu mocniej rękę.
– Oj, no dobrze. Matt, tuż zanim przyjechałam na Vineyard…
– Przeszłaś zawał serca – dokończył bardzo ciepło. – Omal nie umarłaś w parku miejskim, ale, chwała Bogu, nie umarłaś. A teraz jesteśmy razem i nikt nie jest szczęśliwszy od nas. W każdym razie ode mnie. Trzymam cię za rękę i patrzę w twoje piękne niebieskie oczy.
Stanęłam w pół kroku, spojrzałam na Matta z niedowierzaniem. Zachodzące słońce wisiało tuż nad jego ramieniem.
– Skąd wiesz? – wykrztusiłam.
– Słyszałem, jeszcze zanim podjąłem u ciebie pracę. To mała wyspa, Suzanne. Prawie się spodziewałem jakiejś babinki popychającej balkonik.
– Żebyś wiedział, że w Bostonie przez kilka dni używałam balkonika. Przeszłam operację. Skoro wiedziałeś, to dlaczego nie zająknąłeś się słowem?