Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przykucnął i w tej pozycji zaczął skradać się z powrotem w kierunku schodów i ciała rozciągniętego na stopniach. Musiał się na chwilę zatrzymać; tracił siły i dużo krwi, za dużo. Próbował ściągnąć skórę tuż pod brodą i zewrzeć ranę na piersi, aby tylko zatamować krew. Na próżno. Żeby przeżyć, musiał wydostać się z tego budynku, znaleźć się z dala od miejsca, gdzie narodził się Kain. Jason Bourne… skojarzenia, jakie wywoływały te słowa, wcale nie były zabawne. Złapał oddech, wyciągnął rękę i wyrwał karabin maszynowy z dłoni zabitego. Był gotów.

Umierał, ale był gotów. Znajdź Carlosa. Złap Carlosa w pułapkę… Zabij Carlosa! Wiedział, że nie może się stąd wydostać. Czas nie działał na jego korzyść. Wykrwawi się, zanim wyjdzie na zewnątrz. Koniec był zarazem początkiem: Kain to Carlos, a Delta to Kain. Pozostawało tylko jedno dręczące pytanie: Kim jest Delta? Nie miało to już jednak znaczenia. Było poza nim, wkrótce nadejdą ciemności, nie gwałtowne, lecz pełne spokoju… uwolnią go od tego pytania…

A wraz z jego śmiercią będzie wolna jego ukochana, Marie. Dopilnują tego uczciwi ludzie na czele z prawym człowiekiem z Paryża, którego syn został zamordowany na rue du Bac i którego życie zniszczyła dziwka mordercy. Za kilka minut, pomyślał Jason sprawdzając cicho magazynek, spełni obietnicę daną temu człowiekowi, dotrzyma tajnej umowy, którą kiedyś zawarł z nieznanymi ludźmi. A spełniając obietnicę i dotrzymując umowy, da wyraz prawdzie. Jason Bourne zginął przed laty tego właśnie dnia; odejdzie znowu, lecz tym razem weźmie ze sobą Carlosa. Był gotów.

Położył się i zaczął się czołgać na łokciach w kierunku szczytu schodów. Czuł pod sobą krew, do jego nozdrzy docierał słodki, delikatny zapach, przywodząc go rzeczywistości. Czas uciekał. Dotarł do pierwszego stopnia, podkulił nogi i włożył rękę do kieszeni, szukając jednej z rakiet sygnalizacyjnych, które kupił w sklepie z artykułami wojskowymi na Lexington Avenue. Rozumiał już ten wewnętrzny przymus, który kazał mu je wtedy kupić. Znów był w zapomnianym Tam Quan, nie pamiętał nic poza wspaniałymi, oślepiającymi błyskami światła. Rakiety wydobyły te wspomnienia, oświetlą teraz dżunglę.

Z małego okrągłego wgłębienia u nasady rakiety wyjął pokryty woskiem lont, włożył go do ust i przegryzając skrócił do mniej więcej dwóch centymetrów. Następnie sięgnął do drugiej kieszeni, wyjął plastykową zapalniczkę i przełożył wraz z rakietą do lewej ręki. Wsunął podpórkę pod prawe ramię, a broń wcisnął w przesiąkniętą krwią kurtkę; była tam bezpieczna. Położył się, wyprostował nogi i wężowym ruchem, z głową do przodu, zaczął pokonywać ostatnią część schodów, plecami uderzając o ścianę.

Dotarł do połowy schodów. Wszędzie cisza, ciemność, wszystkie światła wygaszone… Światła? Światła? A co się stało ze światłem słonecznym, które widział w holu zaledwie przed paroma minutami? Wpadało przez okno balkonowe na drugim końcu pokoju, tego pokoju za korytarzem, lecz teraz widział tylko ciemności. Drzwi na dole zostały zamknięte, zamknięto także jedyne drzwi na tym korytarzu; można je było zlokalizować jedynie dzięki wąskiej smudze światła. Carlos kazał mu zgadywać. Za którymi drzwiami się kryje? A może uciekł się do lepszego podstępu? Może stoi w ciemnościach wąskiego korytarza? Bourne poczuł przeszywający ból w łopatce, znów trysnęła krew i przemoczyła flanelową koszulę. Jeszcze jedno ostrzeżenie: zostało niewiele czasu.

Oparł się o ścianę, broń położył poziomo na cienkich prętach poręczy i wymierzył w dół, w ciemności korytarza. Teraz! Pociągnął za spust. Staccato wybuchu wyrwało poręcz i podpierające ją słupki. Poniżej pociski grzechotały o drzwi i ściany. Puścił spust i wsunął rękę pod gorącą lufę. Prawą dłonią chwycił plastykową zapalniczkę, w lewej trzymał rakietę. Nacisnął zapalniczkę i przytknął płomień do krótkiego lontu. Znów ujął broń i pociągnął za spust, siejąc na parterze straszne spustoszenie. Gdzieś spadł na podłogę kryształowy żyrandol. Ciemność wypełniło śpiewne zawodzenie rykoszetów, i nagle – światło! Oślepiające światło rakiety sygnalizacyjnej zapalającej dżunglę, oświetlającej drzewa i ściany, ukryte ścieżki i mahoniowe korytarze. Wszędzie czuć było odór śmierci i dżungli, w której właśnie się znalazł Jason.

Almanach do Delty, Almanach do Delty! Wycofaj się, wycofaj!

Nigdy! Nie teraz. Nie w samej końcówce. Kain to Carlos, a Delta to Kain. Złap Carlosa w pułapkę! Zabij Carlosa!

Bourne wstał i oparł się o ścianę; w lewej ręce trzymał rakietę, w prawej broń. Zapadał się w wyłożone dywanem podszycie, mocnym kopnięciem otwierał przed sobą drzwi i niszczył srebrne ramki i trofea, które wylatywały w powietrze ze stolików i półek. Wysoko ku drzewom. Przerwał ogień. Nikogo nie było w tym cichym, nie przepuszczającym dźwięków, eleganckim pokoju. Nikogo na ścieżce w dżungli.

Błyskawicznie odwrócił się na pięcie i chwiejnym krokiem wrócił na korytarz, znacząc ściany długą serią z karabinu. Nie ma nikogo.

Drzwi na końcu wąskiego, ciemnego korytarza. Za nimi pokój, gdzie narodził się Kain i gdzie umrze, ale nie sam.

Przestał strzelać, przełożył rakietę do prawej ręki i sięgnął do kieszeni po drugą. Wyciągnął ja, znów wyjął lont, włożył do ust i przegryzł parę milimetrów od miejsca, gdzie stykał się z galaretowatą substancją zapalającą. Nastąpiła eksplozja światła, która go oślepiła. Trzymając niezgrabnie obie rakiety w lewej ręce i mrużąc oczy dotarł do drzwi; z trudnością utrzymywał równowagę.

Drzwi były otwarte, od góry do dołu biegła wąska szpara. Morderca zachował się niezwykle uprzejmie, ale wystarczyło jedno spojrzenie na drzwi i Jason instynktownie zrozumiał coś, o czym Carlos nie miał pojęcia. Zawdzięczał to swojej przeszłości, temu pokojowi, w którym narodził się Kain. Wyciągnął prawą rękę, przyciskając broń do biodra i chwycił za gałkę.

Teraz! Popchnął drzwi na parę centymetrów i wrzucił do środka rakiety. Rozległo się długie staccato ze stena, rozbrzmiewając echem w pokoju i w całym domu. Tysiące martwych dźwięków odezwało się na dole nieprzerwanym akordem, gdy grad ołowianych pocisków odbijał się od stalowych płyt w drzwiach.

Ogień ustał, skończył się magazynek. Teraz! Bourne znów oparł dłoń na spuście, uderzył ramieniem w drzwi i rzucił się naprzód. Przetaczając się po podłodze i wymachując nogami zakreślał koła. Carlos odpowiadał coraz gwałtowniejszym ogniem, w miarę jak Jason naprowadzał broń na cel. Nagle w pokoju pełnym oślepiającego blasku rozległ się krzyk wściekłości; jednocześnie Bourne zauważył, że zasłony są zaciągnięte i nie dopuszczają światła z balkonu. Dlaczego jest więc tak jasno… o wiele jaśniej, lecz nie tylko od oślepiającego światła syczących rakiet? Ten blask jest przytłaczający, huczy od niego w głowie, powoduje ostre, bolesne ukłucia w skroniach.

Ekran! Ogromny ekran sięgający aż do podłogi został spuszczony z wystającego schowka w suficie; rozległy obszar połyskującego srebra, tarcza rozpalona do białości przez lodowaty ogień. Bourne rzucił się za duży stół, chcąc znaleźć schronienie za miedzianym narożnym barem. Wstał i znów pociągnął za spust, strzelając już po raz ostatni. Wystrzelił ostatni magazynek. Chwycił za podpórkę i cisnął w postać w białym kombinezonie i białym jedwabnym szaliku, który opadł odsłaniając twarz.

Twarz! Znał tę twarz! Widział ją już przedtem! Gdzie… gdzie? W Marsylii? Tak… nie! W Zurychu? W Paryżu? Tak i nie! Wtem doznał olśnienia, uświadomił sobie w tym oślepiającym, wibrującym świetle, że twarz na drugim końcu pokoju jest znana nie tylko jemu, lecz wielu ludziom. Ale skąd? Gdzie? Tak jak w innych przypadkach twarz ta wydawała mu się znajoma i zarazem obca. Na pewno już ją gdzieś widział. Nie mógł sobie tylko przypomnieć nazwiska!

Rzucił się w tył za ciężki miedziany bar. Rozległy się strzały, dwa… trzy; druga kula rozdarła mu skórę na lewym przedramieniu. Wyciągnął zza paska pistolet, w którym miał tylko trzy naboje. Jeden z nich musi trafić do celu, Carlosie. Trzeba spłacić dług zaciągnięty w Paryżu i wywiązać się z umowy; jego ukochana będzie o wiele bezpieczniejsza po śmierci mordercy. Wyjął z kieszeni plastykową zapalniczkę, zapalił ją i przyłożył do materiału zwisającego z haka, który natychmiast zajął się ogniem. Jason chwycił materiał i rzucił na prawo, sam skacząc w przeciwną stronę. Gdy Carlos strzelał do płonącej szmaty, Bourne ukląkł, wymierzył i dwukrotnie pociągnął za spust.

Postać zachwiała się, ale nie upadła. Przykucnęła natomiast i jak biała pantera skoczyła ukośnie do przodu z rozłożonymi rękami. Co on robi? Nagle Jason zrozumiał. Morderca złapał za brzeg ogromnego, srebrnego ekranu, zerwał go z metalowej ramy i z całej siły pociągnął w dół.

Ekran spadał unosząc się nad Jasonem zasłonił mu całkowicie widoczność i skupił na sobie cała jego uwagę. Wydał z siebie pełen przerażenia krzyk, gdy spadło na niego połyskujące srebro. Uświadomił sobie nagle, że boi się tego bardziej niż Carlosa czy jakiejkolwiek innej ludzkiej istoty. Ekran przerażał go, doprowadzał do wściekłości. Miał wrażenie, że mózg rozpada mu się na części, przed oczami iskrzyły mu się obrazy i słyszał gniewne, donośne głosy. Wymierzył i strzelił w ten przerażający całun. W pewnej chwili, gdy zadawał oszalałe ciosy i zrywał z siebie szorstki srebrny materiał, zrozumiał, co się stało; wystrzelił ostatni nabój, ostatni. Carlos, który podobnie jak legendarny Kain umiał rozpoznać po wyglądzie i po odgłosie każdą broń, na pewno liczył strzały.

Nad Bourne’em pojawiła się sylwetka mordercy. Trzymał w ręku rewolwer wymierzony w jego głowę.

– To twoja egzekucja, Delta. W wyznaczonym dniu. Za wszystko, co zrobiłeś.

Bourne skulił się i gwałtownie przetoczył w prawo: przynajmniej umrze w ruchu! Migocący pokój wypełniły strzały z pistoletu, gorące igły przeszywały jego kark, nogi, wkłuwały się w brzuch. Przetaczać się, przetaczać!

Nagle strzały ucichły i w oddali usłyszał powtarzające się uderzenia młotka; te uderzenia w drewno i stal stawały się coraz głośniejsze, coraz bardziej natarczywe. Wreszcie z mrocznego korytarza na zewnątrz biblioteki dobiegł go ostatni ogłuszający huk, po czym rozległy się okrzyki i tupot nóg. A gdzieś w oddali, w niewidocznym, zewnętrznym świecie przenikliwie wyły syreny.

113
{"b":"97694","o":1}